Wiadomo, że w grę wchodzi poparcie Bronisława Komorowskiego, który sam o to zabiega, lub wysunięcie kandydatury Adama Jarubasa z PSL, marszałka sejmiku świętokrzyskiego. Tymczasem ludowcy najchętniej postawiliby na Janusza Piechocińskiego, ale tego zrobić nie mogą, bo prezes się wzbrania.
W środę nie sposób było wydobyć od polityków PSL, czy w tej sytuacji większe szanse ma Bronisław Komorowski czy własny kandydat Stronnictwa. – Znam wpływowych polityków, którzy popierają pomysł, by naszym kandydatem był Bronisław Komorowski, i równie wpływowych uważających, że w 120-lecie ruchu ludowego musimy mieć swojego przedstawiciela w wyborach prezydenckich – mówi europoseł Andrzej Grzyb, członek Naczelnego Komitetu Wykonawczego, w rozmowie z „Rzeczpospolitą". – Gdyby nie ta symbolika 120-lecia naszej organizacji, to pewnie decyzja byłaby łatwiejsza.
Europoseł dodaje, że wielkopolskie PSL przyjęło stanowisko o wystawieniu własnego kandydata, najlepiej Janusza Piechocińskiego. Podobnie jest w wielu innych organizacjach terenowych. A więc gdyby wicepremier i minister gospodarki zdecydował się wystartować, już dawno dostałby błogosławieństwo partii. Kandydatura Jarubasa to zupełnie inna sprawa.
Zwolennicy koncepcji poparcia Bronisława Komorowskiego – a w NKW są to minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz i minister rolnictwa Marek Sawicki – wspierani przez Adama Struzika, marszałka Mazowsza, przekonują, że głowa państwa może być kandydatem EPP, czyli frakcji Europejskiej Partii Ludowej, do której w europarlamencie należą i PO, i PSL.
– Kandydat EPP to brzmi pięknie – mówi Piotr Zgorzelski, płocki poseł PSL i bliski współpracownik Struzika.