W naszym projekcie konstytucji system zdecydowanie bardziej przypomina prezydencki. Problemem polskiej polityki od stuleci była słabość władzy wykonawczej. Premier to z definicji pierwszy minister i jak wszyscy ministrowie powinien być podporządkowany prezydentowi. Powinien być tylko egzekutywą – bez prawa proponowania ustaw.

Senat powinien być izbą elitarną, w której uchwalane jest prawo. Sejm powinien co najwyżej akceptować albo odrzucać w całości akty prawne przygotowane przez Senat. Prezydent z kolei powinien mieć prawo weta, odrzucanego przez dwie trzecie składu Sejmu. Celem proponowanych zmian jest ograniczenie „radosnej twórczości" posłów. Inflacja prawa powoduje coraz niższą jego jakość i coraz większe marnotrawienie czasu przez przedsiębiorców.

Posłów należy wybierać w okręgach jednomandatowych i wyposażyć ich w funkcje kontrolne, tj. możność kontrolowania wydatkowania pieniędzy. Dzięki temu przedstawiciele lokalnej społeczności staliby się autentycznymi rzecznikami praw obywateli, bo byliby przed nimi odpowiedzialni. Obywatele mogliby odwołać posła, jeżeli wniosek w tej sprawie podpisałaby ponad połowa osób uprawnionych do głosowania.

Postulujemy połączenie Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Trybunału Konstytucyjnego i Trybunału Stanu w jeden Trybunał, powoływany przez prezydenta i Senat spośród sędziów. Sądy powinny być niezależne, ale nie mogą stanowić państwa w państwie. Dlatego postuluje się na najniższym poziomie wybieranie sędziów przez obywateli. Jednocześnie obowiązywałaby zasada, że sędziowie nie sądzą na obszarze, gdzie zostali wybrani, ani w sąsiednim terenie. Do poszczególnych spraw sędziowie byliby losowani spośród sędziów z całego kraju.

Należy ustalić datę spłaty długów przez państwo. Konsekwentna, ponadpartyjna polityka w tym zakresie daje efekty, czego dowodzi przykład Nowej Zelandii. Po drugie, budżet państwa powinien spełniać podstawowe cechy postulowane przez naukę finansów, takie jak zupełność. Po trzecie, możliwość zaciągania długu należy ograniczyć wyłącznie do sytuacji wojny i stanów nadzwyczajnych. Państwo się dziś zadłuża jak w czasie wojny, choć przecież nie jest ona prowadzona przeciw wrogom zewnętrznym. Po czwarte, zasady powinny być jasne – prezydent proponuje budżet, a wszelkie zmiany może zawetować. Budżet musi być zgodny z konstytucją i innymi ustawami, za co prezydent odpowiadałby przed Trybunałem.

W dyplomacji i obronności głos decydujący również powinien mieć prezydent. Rozdzielanie kompetencji władzy wykonawczej nie ma sensu. Naprawdę nie musimy mieć zdublowanych organów władzy, nie stać nas na to. Politycy powinni być gotowi do wzięcia odpowiedzialności za pracę, którą mają wykonywać. W czasie wojny i pokoju sytuacja powinna również być klarowna – prezydent to zwierzchnik Sił Zbrojnych, który mianowałby ich naczelnego dowódcę. Jemu podlegaliby dowódcy poszczególnych rodzajów sił zbrojnych i sztab. W polskiej tradycji sztab ma silną pozycję i taką powinien utrzymać. To prezydent i Siły Zbrojne odpowiadają za bezpieczeństwo, a nie minister kultury, który dziś wchodzi w skład rządu.