Bruksela ogłosiła właśnie nowelizację dyrektywy o delegowaniu pracowników. Wbrew szumnym zapowiedziom nie służy ona lepszej ochronie osób wykonujących pracę w innym kraju UE, ale ograniczeniu konkurencji ze strony tańszych polskich firm.
Na 2 miliony pracowników delegowanych rocznie w UE aż pół miliona to Polacy. Komisja Europejska pracuje też nad projektami dyrektyw i rozporządzeń, które umożliwią ograniczenie zasiłków dodawanych do niskich płac cudzoziemców w Wielkiej Brytanii, co uderzy głównie w Polaków. Zmieni także zasady eksportowania zasiłków na dzieci, czyli tych wypłacanych rodzicom zatrudnionym w jednym kraju UE, których dzieci mieszkają w innym. Znów uderzy to w Polaków i ich tzw. eurosieroty.
Naiwnością byłoby sądzić, że na tym się skończy. Końca stagnacji gospodarczej w Europie nie widać, miliony ludzi są bez pracy, łatwo więc o szukanie winnych. Skoro można, jak się okazuje, bez wielkiego problemu zmienić podstawowe unijne zasady i uderzyć w tańszą konkurencję z Polski, to po co przeprowadzać trudne reformy strukturalne, które mogłyby doprowadzić do zwiększenia konkurencyjności gospodarczej. Ale kolejne ustępstwa Brukseli nie przyniosą spodziewanych rezultatów. Czasowe ograniczenie zasiłków dla Polaków nie zniechęci ich do przyjazdu na Wyspy, a zmiany w wypłacaniu zasiłków na dzieci mogą mieć wręcz efekt odwrotny: zachęcą imigrantów zarobkowych do ściągania rodzin za granicę.
Podobnie trudno liczyć na to, żeby obecnie proponowane zmiany w dyrektywie o delegowaniu pracowników kompletnie zablokowały polskim firmom dostęp do kontraktów za granicą. Nie ukoją więc przeciwników imigracji w Wielkiej Brytanii ani związków zawodowych we Francji. Pojawią się zatem kolejne żądania i Brukseli coraz trudniej będzie się im opierać. O ile w ogóle będzie miała na to ochotę.
Cena kompromisu
W debacie na temat obecnych ustępstw często słychać argument „wyższego dobra". Polski rząd zgodził się na gest wobec Wielkiej Brytanii, który ma zachęcić społeczeństwo do głosowania za pozostaniem w UE w czerwcowym referendum, choć największe koszty poniosą Polacy. Trudno odmówić rządowi racjonalności: lepsza Unia z mniejszymi prawami dla polskich imigrantów, ale z Wielką Brytanią niż bez niej.