BEAM, czyli Bigelow Expandable Activity Module, to nowatorska konstrukcja. Złożony ma rozmiary mniej więcej 2,5 na 2 m – w takiej postaci poleciał na orbitę na pokładzie statku Dragon prywatnej firmy SpaceX. Po rozłożeniu i napełnieniu powietrzem „urośnie" do wielkości ok. 3 na 4 m.
Na razie BEAM został wyjęty z ładowni przez zrobotyzowany chwytak i przytwierdzony do portu modułu Tranquility. I tak pozostanie do 27 maja, kiedy do wnętrza BEAM zostanie skierowane powietrze ze stacji, a później otwarte zostaną zbiorniki powietrza w module, które umożliwią mu uzyskanie ostatecznych rozmiarów. Dopiero po tygodniu obserwacji astronauci dostaną pozwolenie na otwarcie śluzy i inspekcję w nadmuchiwanym module. Później klapa włazu zostanie ponownie zamknięta.
– To jeden z tych przypadków, w których komercyjne firmy mają innowacyjne pomysły. Dla nas to okazja do sprawdzenia charakterystyki termicznej i ochrony przed promieniowaniem – mówi Timothy Kopra, dowódca misji 47 przebywający obecnie na stacji. – Nie będziemy tego modułu używać, ale umieścimy tam kilka czujników i będziemy sprawdzać, czy wszystko jest w porządku.
Pomiary temperatury, ciśnienia i promieniowania będą prowadzone przez dwa lata. Chodzi o to, by sprawdzić, jak rozkładany moduł radzi sobie w warunkach rzeczywistej eksploatacji na orbicie. Testy takich pomieszczeń prowadzono już wcześniej, ale pierwszy raz do jednego z nich na orbicie wejdzie człowiek.
Nadmuchiwane moduły, które proponuje miliarder działający na rynku nieruchomości Robert Bigelow, to szansa na rozbudowę Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Bigelow pracuje nad kolejnym, 20 razy większym od BEAM modułem B330. Gdyby dołączono taki do stacji, jej objętość wzrosłaby o jedną trzecią.