Dzianis Dzikun został skazany na 23 lata pozbawienia wolności, które ma spędzić w kolonii karnej o wzmożonym rygorze. Aleh Malczanau ma trafić do łagru na 21 lat, a Dzmitry Rawicz został skazany na 22 lata więzienia. Oskarżono ich m.in. o terroryzm i zdradę państwa.
Są przyjaciółmi, wszyscy mają małoletnie dzieci. Mieszkali w Swietłahorsku (obwód homelski na południowym wschodzie kraju), gdy 24 lutego zaczęła się rosyjska agresja na Ukrainę. Cztery dni później, gdy Rosjanie byli już pod Kijowem, podpalili szafkę sterowniczą na stacji kolejowej Żerdź. W konsekwencji ich działań przestały działać światła sygnalizatorów oraz zwrotnice na jednym z odcinków kolei Żłobin-Kalinkowicze, która łączy Białoruś z Ukrainą. Wszystkich zatrzymano na początku marca. Po co to zrobili? – Chcieli jakkolwiek pomóc Ukrainie, powstrzymać ten sprzęt, by nie pojechał dalej – komentował brat jednego ze swietłahorskich „partyzantów”, cytowany przez białoruską redakcję Radia Swaboda.
Po zatrzymaniu mężczyzn mocno pobito, ale decydując się na coś takiego w kraju nieustających represji Aleksandra Łukaszenki, mogli stracić życie. W świetle białoruskiego prawa groziła im nawet kara śmierci.
Czytaj więcej
Zacięte i nieprzynoszące żadnych rezultatów ataki wywołują coraz głośniejsze spory w rosyjskiej armii.
Ostatnio na 16 lat łagrów został na Białorusi skazany Wital Melnik, który został zatrzymany pod Mińskiem na początku kwietnia również za podpalenie szafki sterowniczej na kolei. Wówczas funkcjonariusze służb przestrzelili mu obie nogi. Na wyroki czeka jeszcze trzech mężczyzn z Bobrujska: Dzmitry Klimau, Uładzimir Auramcau i Jauhen Minkiewicz. Tak samo jak młodzi mężczyźni ze Swietłahorska byli przyjaciółmi, tak samo ruszyli na początku wojny na pomoc Ukrainie.