Jerzy Haszczyński z Rumunii: Zabierzcie mnie dokądkolwiek

Ponad ćwierć miliona Ukraińców wydostało się z atakowanej przez Rosjan ojczyzny przez granicę z Mołdawią i Rumunią. To najkrótsza droga do bezpiecznego świata z Kijowa i wielu innych regionów Ukrainy.

Publikacja: 05.03.2022 11:29

Granica ukraińsko-mołdawska

Granica ukraińsko-mołdawska

Foto: AFP

300-tysięczne Jassy to czwarte co do wielkości miasto Rumunii. Jest tam najbliżej od Kijowa położone lotnisko, z którego można odlecieć na zachód i północ Europy. Lotnisko jest malutkie, przeżywa największe w historii oblężenie. Na Zachód łatwiej się stąd wydostać niż z lotniska w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii.

Nikogo nie zostawimy

W piątek w hali portu lotniczego setki uchodźców. Większość ma bilety, są już w Jassach od dnia czy nawet trzech, na wielu za granicą czekają znajomi albo nieznajomi - wolontariusze. Niektórzy próbują bilety zdobyć. - Ja mam tylko to, zabierzcie mnie dokądkolwiek - studentka z Charkowa pokazuje plecaczek, w którym mieści się laptop i kilka najpotrzebniejszych rzeczy. To współczesny „triewożnyj cziemadanczik”, walizeczka na wypadek katastrofy, z której ucieka się z tym, co zawsze trzeba mieć przy sobie: dokumenty, ciepłe ubranie, lekarstwa, wodę.

Pojawia się przy niej wolontariuszka w kamizelce z rosyjskim i rumuńskim napisem „Tłumacz”. Może się uda studentkę wsadzić do samolotu do Barcelony albo włoskiego Bergamo.

Długi ogonek do punktów odpraw. Potem kilka godzin czekania w ścisku na kontrolę bagażu, wśród płaczących dzieci i zdesperowanych rodziców, niektórzy próbują ominąć kolejkę. Umęczone, smutne twarze. Kobieta wyciąga pierś i karmi niemowlę.

Siedem samolotów czeka na płycie, jeden obok drugiego, wszystkie już opóźnione. Oprócz wspomnianych jeszcze: Londyn Luton, Bukareszt, Warszawa, Paryż, Berlin. Do wieczora ma przylecieć jeszcze kilka. - Ale nikogo nie zostawimy - mówią rumuńscy pracownicy lotniska. Wraz z policją panują nad tłumem. Pracownicy linii lotniczych mają w klapach swoich uniformów wstążki w ukraińskich barwach - niebiesko-żółtych.

Na Zachód

Kobieta w wieku średnim z dwoma dorastającymi synami: - Z Kijowa wyruszyliśmy cztery dni temu. Do mołdawskiej granicy docieraliśmy prawie dobę, przeszliśmy ją na piechotę, to dobry wybór. Trwało to godzinę, ci w samochodach, musieli czekać sześć do ośmiu godzin.

Gruzinka z organizacji międzynarodowej, przyjechała z Siewierodoniecka, przy linii rozgraniczenia, czyli froncie w Donbasie. Tamten front istniał od ośmiu lat, teraz są dziesiątki frontów w całej Ukrainie. - Czterdzieści godzin przedzieraliśmy się do granicy. Szukaliśmy bezpiecznej drogi, raz trochę na południe, potem trochę na północ, i cały czas na zachód. Przez Dnipro, Białą Cerkiew - opowiada.

Niemiec z Nadrenii czekał w Jassach nad ukochaną z Kijowa, po dwóch dniach dotarła z dwójką małych dzieci. - Teraz przez Warszawę wywiozę ich do Frankfurtu, potem do mojego domu, niech tam przeczekają. Nie wiem ile, nikt nie wie - mówi Niemiec. Rozmawia z Ukrainką po angielsku, dzieci głaszcze po głowach, powtarzając kilka rosyjskich słów, które opanował.

Nikt nie chce hrywien

Jassy leżą 180 kilometrów od granicy ukraińskiej, można tu dotrzeć albo bezpośrednio z Ukrainy. Albo poprzez północną Mołdawię i większość tak zrobiła, mimo że wtedy trzeba dwukrotnie stać w kolejce na przejściach. Raz do Mołdawii, potem do Rumunii, czyli też do Unii Europejskiej.

- Mołdawianie dali nam jedzenie, proponowali też nocleg w jakimś schronisku, chyba w szkole. Ale pojechaliśmy do Rumunii, w Jassach wynajęliśmy hotel - mówi elegancka kijowianka, którą spotkałem w centrum tego miasta. Jest z dorosłą już córką oraz mężem, na pewno niemającym więcej niż 50 lat. Nie pytam, jak mężczyźnie w wieku, który obejmuje obowiązek wojskowy, udało się przekroczyć granicę.

Ukraińcy chodzą w Jassach od kantoru do kantoru. Nikt już nie chce od nich odkupić hrywien, bo komu je potem sprzedać? Nawet za połowę ceny. W Bielcach, głównym mieście na północy Mołdawii, wymieniano jeszcze ukraińską walutę, oferując właśnie kurs dwa razy gorszy od tego sprzed 24 lutego, gdy Putin zaczął wojnę.

Obrońcy stron rodzinnych

Przemierzałem w środę trasę między Kijowem a granicą z Mołdawią, wraz z konwojem 11 aut zorganizowanym przez ambasadę polską i polski MSZ: dyplomaci, kilkoro członków ich rodzin (większość wyjechała poprzednimi konwojami), dziennikarze. Na miejscu w Kijowie zostało kilku polskich dyplomatów, w tym ambasador Bartosz Cichocki.

Przejazd trwał dziesięć godzin, dwa razy dłużej niż w normalnych warunkach. I tak szybko, bo konwój omijał kolejkę na punktach kontroli. Jest ich wiele, bliżej Kijowa przy betonowych barykadach stoi policja. Sprawdzają, czy w samochodach nie ma rosyjskich sabotażystów i szpiegów. Na przedmieściach stolicy wyłowili podejrzanego, funkcjonariusze związali mu ręce na plecach plastikowymi kajdankami, zapakowali do bagażnika i wywieźli.

Im dalej od stolicy, tym więcej punktów kontrolnych zorganizowanych przez obronę cywilną, mieszkańców okolicznych miejscowości. Nie mają hełmów, często nawet broni, a jeżeli mają, to myśliwską czy sportową. Tylko dowódca ma automat. Przy drodze ustawione zatkane gazetą butelki - koktajle Mołotowa. Obrońcy, w różnym wieku, nawet staruszkowie, wznieśli barykady z worków z piaskiem, blokują jeden pas drogi tym, czym mają: konarami drzew czy naczepą ciężarówki. Ogrzewają się i przygotowują posiłki korzystając z beczek, w których urządzili piec. Pod wieczór temperatura spada poniżej zera.

Doświadczona mała Mołdawia

Mołdawia przez kilkanaście punktów granicznych, od początku wojny do 3 marca przepuściła ponad 136 tysięcy obywateli Ukrainy. Jak na ledwie 2,5-milionowy kraj bardzo dużo (do 20-milionowej Rumunii wjechało w tym czasie około 110 tys.).

Mołdawia to kraj biedny i doskonale wiedzący, co oznacza rosyjskie zagrożenie, od trzech dekad pod kontrolą wspieranych przez Moskwę separatystów jest mołdawskie Naddniestrze.

Z tych 136 tys. Ukraińców 75 tys. już opuściło Mołdawię, traktują ją jak kraj tranzytowy - na Zachód.

Po rosyjsku

W Jassach, w centrum i na lotnisku, przysłuchiwałem się rozmowom prowadzonym przez ukraińskich uchodźców. Prawie wszyscy porozumiewali się między sobą po rosyjsku. Znaczna część ofiar wojny wywołanej przez Rosję rzekomo w obronie rosyjskości uderza w tych, dla których język rosyjski jest codziennością.

Jerzy Haszczyński z Jassów (Rumunia)

300-tysięczne Jassy to czwarte co do wielkości miasto Rumunii. Jest tam najbliżej od Kijowa położone lotnisko, z którego można odlecieć na zachód i północ Europy. Lotnisko jest malutkie, przeżywa największe w historii oblężenie. Na Zachód łatwiej się stąd wydostać niż z lotniska w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii.

Nikogo nie zostawimy

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Rosyjski polityk z żoną nielegalnie adoptowali dzieci z Ukrainy. Jedno porzucili
Konflikty zbrojne
Rosyjski szpieg w szeregach Bundeswehry. Były oficer przyznał się do winy
Konflikty zbrojne
Czeczeni u wrót obwodu sumskiego. Rosja przygotowuje się do majowej ofensywy?
Konflikty zbrojne
Ukrainka w Izbie Reprezentantów USA. Czy poparła pomoc dla Ukrainy?
Konflikty zbrojne
Rusłan Szoszyn: Drugi front czy manewr Putina odwracający uwagę Ukraińców?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?