Bo jeśli prezes PiS przez pół godziny przekonuje, że to nieprawda, iż jego partia jest jak Platforma Obywatelska, to sygnał, że wyborcy wcale nie są o tym aż tak przekonani. A zatem ostatnich kilka miesięcy wcale nie było dla PiS tak dobrych, jak chce nas przekonać partyjna narracja. I choć sondaże na razie nie pokazują negatywnych konsekwencji afery wokół Komisji Nadzoru Finansowego, to argumentacja Kaczyńskiego dowodzi, że PiS boi się efektu kuli śniegowej.
Prezes w piątek odmalował obraz rządów Platformy wyciągnięty żywcem z propagandy TVP. Stwierdził, że zestawianie PiS z PO to wyłącznie socjotechnika, która dla jego partii jest bardzo niebezpieczna. Przekonywał, że to nieprawda – zarówno jeśli chodzi o reakcję władzy na wykrywane nieprawidłowości, jak i na ich skalę. I przez kilkanaście minut wymieniał afery z czasów PO, sugerując, że Donald Tusk powinien odpowiedzieć za nie przed sądem.
Nie jest błędem, jeśli polityk posługuje się propagandą. Błędem jest jednak, gdy zaczyna w tę propagandę wierzyć. Traci wówczas zdolność rozumienia tego, co dzieje się naokoło. Choć Jarosław Kaczyński zgodnie z przyjętą przez partię linią przekonywał, że Polacy nie chcą już kolejnych rewolucji i oczekują wyłącznie tego, że będą mogli się bogacić, gonić kraje Europy Zachodniej pod względem dobrobytu i korzystać z życia, to równocześnie oburzał się, że nie wszyscy obywatele żyją serwowaną przez TVP propagandą dotyczącą piekła, jakim miała być Polska za rządów PO. W ten sposób dał chyba dowód niezrozumienia Polaków, których coraz mniej dziś interesuje to, co działo się przed wyborami z 2015 r., ale raczej to, o ile podrożeje prąd od 1 stycznia, jak będzie wyglądała szkoła w kolejnym roku wdrażania reformy edukacji i czy kolejki do lekarzy specjalistów albo na rehabilitację będą jeszcze dłuższe niż dotychczas. Prezes Kaczyński ma rację, gdy mówi, że Polacy chcą się dziś bogacić i że chcą korzystać z owoców wzrostu gospodarczego, ale ewidentnie traci społeczny słuch, gdy zaczyna straszyć zbrodniami PO.
Problem zdaje się być szerszy. Po trzech latach rządów PiS wygląda na partię wypaloną, bez nowych pomysłów. Z jednej strony wie, że musi obniżyć temperaturę sporów, by nie mobilizować nadmiernie swoich przeciwników, ale równocześnie trudno mu będzie przygotować obietnice na kolejne kampanie wyborcze, choćby w niewielkim stopniu porównywalne z tymi, dzięki którym wygrał wybory trzy lata temu. Prawdą jest, że większość złożonych wówczas obietnic spełnił, dlatego dziś pada ofiarą własnego sukcesu. Stąd częste u komentatorów i samych polityków PiS przekonanie, że piątkowe wystąpienie prezesa świadczy o tym, że partia nie wyszła z defensywy, w której tkwi od wielu tygodni.
Ale Jarosław Kaczyński na razie może spać spokojnie. Opozycja bowiem nie jest dziś w stanie zagrozić PiS i zachowuje się tak, jakby chciała zrobić wszystko, by PiS rządził samodzielnie jeszcze kolejną kadencję. Jeśli dziś ta partia może przegrać, to wyłącznie z własnym wypaleniem, arogancją (jakiej przykład dał Zbigniew Ziobro, sugerując, że skatowany na zlecenie bossów mafii z Wołomina urzędnik KNF sam ośmielił przestępców) czy powtarzaniem, że owszem, popełniamy błędy, ale nasi poprzednicy popełniali ich jeszcze więcej.