Władysław Kosiniak-Kamysz w ostatnim badaniu IBRiS ma ponad 11 proc. poparcia i silne trzecie miejsce. Ponieważ kandydatka KO Małgorzata Kidawa-Błońska, mówiąc delikatnie, swoim wynikiem nie poraża – nieco ponad 23 proc. – można już mówić o zaostrzającym się pojedynku byłych koalicjantów: PO i PSL.
Tym bardziej że po wystąpieniach publicznych widać, że to prezes ludowców jest w uderzeniu, a kandydatka KO – niekoniecznie. Można to było zaobserwować w środę, w porannej rozmowie TVN 24, podczas której unikała jasnych wypowiedzi i nie chciała ujawniać swoich poglądów w ważnych sprawach społecznych, np. emerytur czy tragicznej sytuacji uchodźców w Turcji. Być może to chwilowe wahnięcie formy, ale w polityce nie występuje szczególne miłosierdzie. Tę sytuację Kosiniak-Kamysz musi wykorzystać.
Z tego samego powodu z wdzięcznością powinien powitać nieprzemyślane okrzyki, np. że był popychadłem Tuska, dobiegające pod jego adresem z obozu Andrzeja Dudy, które podnoszą go od razu do rangi równorzędnego partnera urzędującego prezydenta.
Kosiniak-Kamysz wyraźnie nie ma też kontry z lewej strony. Robert Biedroń prowadzi kampanię raczej z musu i bez wiary, nie unikając w dodatku wpadek i zbierając połowę poparcia, jakim cieszy się lewicowa koalicja.
Co więcej, prezesowi PSL zdaje się sprzyjać koronawirus, o którym on jeden może wypowiadać się fachowo jako lekarz. Apele o współdziałanie, nieuleganie panice, ale też wytykanie obozowi władzy błędów brzmią w jego ustach wiarygodnie i kompetentnie.