Ale dopiero teraz (choć kanonicznie, prawnie i medialnie sprawa została zakończona) przed władzami kościelnymi i świeckimi staje prawdziwe wyzwanie. Trzeba bowiem zrobić wszystko, by byłe zakonnice przywrócić rodzinom, z których zostały psychicznie wykluczone. I to jest zadanie dla psychologów, zapewne także tych, którzy noszą sutanny. Trzeba także pokazać gorliwie wierzącym – bo tego nie sposób im odmówić – kobietom, na czym polega normalne życie religijne i czym różni się od niebezpiecznych, choć pociągających, patologii duchowych.
Kościół to zadanie już podjął. Byłe betanki nie zostały odrzucone, wręcz odwrotnie – udostępniono im domy rekolekcyjne, roztoczono nad nimi opiekę. W ten sposób abp Józef Życiński wyznaczył kierunek, w którym zmierzać będzie lubelski Kościół, próbując rozwiązać tę trudną sytuację. Arcybiskup zdecydował – choć w klasztorze dochodziło do rzeczy niedobrych – że nieroztropne byłoby tracenie bogactwa autentycznej, choć źle ukierunkowanej pobożności eksbetanek.
Podobne wyzwanie stanie teraz również przed strukturami państwowymi. Ich zadaniem będzie bowiem przyglądanie się, czy wokół byłych zakonnic nie powstaje nowy ruch religijny manipulujący swoimi wyznawcami. O ile bowiem przełożoną zgromadzenia siostrę Jadwigę Ligocką miał kto kontrolować i odwołać, o tyle ewentualnej przywódczyni nowej wspólnoty wiary pani Ligockiej nie miałby już kto zatrzymać.
Rolą państwowych służb i urzędów nie jest ingerowanie w życie duchowe obywateli, ale dobrze by było, aby dziś państwo – pamiętając o zachowaniu eksbetanek, o wielomiesięcznej okupacji domu klasztornego – wsparło Kościół w pomocy byłym zakonnicom. Bez kamer, reflektorów i komentatorów.