Protest celników na wschodniej granicy Polski demonstruje niezwykle istotną kwestię. Pewne grupy zawodowe, których strajk potrafi zablokować funkcjonowanie państwa, dostają do ręki narzędzie do szantażu i wymuszenia. Zdrowo funkcjonująca administracja powinna umieć przeciwdziałać tego typu działaniom.
Sęk w tym, że współczesne, liberalno-opiekuńcze systemy nie potrafią sobie z nimi radzić, a funkcjonujące w nich rządy obawiają się jakichkolwiek twardszych reakcji. Obywatele przyzwyczajeni, że państwo odpowiada za wszystko, obwiniają władze za niedogodności powodowane przez radykalne przedsięwzięcia zdeterminowanych grup. Nie domagają się jednak przywołania do porządku awanturników blokujących drogi i komunikację, ale oczekują na uspokojenie ich poprzez spełnienie żądań.
Odzwyczailiśmy się od zasady, że wartość, jaką jest porządek publiczny, wymaga niekiedy zdecydowanych posunięć. Upowszechnia się natomiast przekonanie, że państwo powinno spełniać wszelkie oczekiwania. Postawy te generują media siłą rzeczy koncentrujące się na tego typu wydarzeniach i w dużej mierze stające się przekaźnikiem protestujących. To z nimi zwykle sympatyzują dziennikarze. Dzięki tym mechanizmom niewielka, zdeterminowana grupa potrafi zrealizować swoje cele często wbrew interesowi ogółu, a zawsze kosztem ładu społecznego.
Celnicy pewnie mają swoje racje. Za ich problemy z pewnością jednak nie są odpowiedzialni kierowcy. A to oni teraz ponoszą koszty protestu celników. Nie bądźmy więc zdziwieni, gdy w odpowiedzi kierowcy zablokują główne arterie komunikacyjne kraju. Rząd i państwo powinny być co najmniej tak samo zdeterminowane i umieć przeciwdziałać destrukcyjnym protestom. Za co jak za co, ale za porządek publiczny musi odpowiadać władza.