Tak to już jest. Nie da się żyć miło ze wszystkimi. Rząd jest od tego, aby ważyć racje i podejmować czasem miłe, a czasem nieprzyjemne decyzje. Musi jasno wskazać, gdzie są priorytety, na co możemy sobie pozwolić, a na co nie.
Czy listonosze, szykujący właśnie protest, powinni dostać podwyżki? Poczta Polska jest oczywiście przedsiębiorstwem strategicznym dla państwa, ale równocześnie firmą, która podlega normalnym regułom rynkowym. Jeśli brakuje pieniędzy na podwyżki, bo nie ma zysku – to podwyżek nie ma. Być może kierownictwo powinno jeszcze raz zrestrukturyzować to przedsiębiorstwo, odchudzić i sprawić, by pieniędzy w kasie – również dla pracowników – było więcej. Skoro prywatne firmy w niektórych dziedzinach konkurujące z pocztą już zabierają jej rynek, to znaczy, że możliwe jest działanie sprawniejsze i bardziej efektywne. Rząd nie może, ot tak po prostu, dawać kasy wszystkim, którzy o to poproszą. Choć oczywiście z każdym należy rozmawiać, warto mieć argumenty i umieć za ich pomocą przekonywać.
W Poczcie Polskiej działa 45 związków zawodowych. To jedna z tych firm, które – także przez nadmiernie rozbudowaną reprezentację związkową – stają się nieefektywne i ciągle nie mogą dostosować się do potrzeb rynkowej konkurencji. Płacimy za to wszyscy. Dlatego pomysł rządu na zmianę ustawy o związkach zawodowych, który przede wszystkim utrudni powstawanie nowych niewielkich związków, jest jak najbardziej godny wsparcia. Bo mnogość organizacji związkowych to nie tylko problem poczty, ale też wielu innych molochów – choćby takich jak TVP, gdzie ponad 20 związków skutecznie blokuje każdy projekt bardziej radykalnych reform.
Jeśli Donald Tusk i jego współpracownicy sięgną do swych liberalnych korzeni i rzeczywiście zechcą zracjonalizować rolę związków zawodowych, będzie to działanie godne pochwały. Życzmy premierowi, by miał odwagę podejmować niepopularne decyzje. Jego uśmiechniętą twarz poznaliśmy już dobrze. Chciałoby się teraz poznać inną twarz: zdeterminowanego reformatora.
Skomentuj na blog.rp.pl