Polska po upadku komunizmu stać się miała podobno dżunglą dzikiego kapitalizmu. Taki stan rzeczy – twierdzą rzecznicy tych opinii – miały utrwalać wszystkie kolejne rządy, bez względu na polityczną proweniencję.
Warto by więc zapytać, dlaczego tak bardzo wolnorynkowa Polska jest tak mało wolnorynkowa? Dlaczego jest krajem o tak reglamentowanej działalności gospodarczej? Dlaczego tyle w niej koncesji i biurokracji pętającej indywidualną inicjatywę? Dlaczego nawet w porównaniu z wcale nie wolnorynkową Europą tak trudno w naszym kraju rozpocząć i prowadzić działalność gospodarczą? Dlaczego tyle własności jest w rękach państwa?
Pytania można mnożyć, a wniosek jest jeden – co więcej, jest on podzielany przez ogół Polaków racjonalnie myślących o gospodarce – w naszym kraju jest za mało wolności ekonomicznej, a nasze przypadłości są w dużej mierze tego efektem.
Niestety, zaklęcia na temat potrzeby liberalnej reformy gospodarki nie przekładają się na działania. Deklarujący liberalizm piewcy III RP tłumaczą, że tyle było w niej wolnego rynku, ile to tylko możliwe przy radykalnym przeciw niemu oporze społecznym. Otóż, to kolejny mit. Takiego oporu nie było.
Kiedyż to Polskę sparaliżowały masowe strajki porównywalne choćby z tymi, które co jakiś czas blokują Francję czy Włochy albo które przetaczały się przez Anglię w trakcie reform dokonywanych tam przez Margaret Thatcher? Wszelkie nagłaśniane przez media akcje protestacyjne były w sumie mało znaczące. Ważne były sprzeciwy rozmaitych lobby i grup interesów, które wykorzystywały słabość państwa, jakim była III RP stanowiąca w dużym stopniu układ potężnych grup interesu.