Stosuje to zarówno naczelny "Wyborczej", jak i cała jego trzódka. Instrumentalne traktowanie tego problemu prowadzi do jego banalizacji, a w efekcie – do zdjęcia odium z antysemityzmu realnego. Jeśli oskarżenie o uprzedzenia i dyskryminację Żydów jest jedną z metod zwalczania niewygodnych postaci i poglądów, to dlaczego należy się nim w ogóle przejmować?
Nie sposób o tym nie myśleć, kiedy czytamy ostatni wywiad Michnika dla francuskiego dziennika "Le Monde". Ów były moralista stwierdza w nim, że język antysemityzmu przemieścił się w Polsce na prawicę i intensywnie występuje w mediach, w tym "nawet w "Rzeczpospolitej", która gra dwuznacznościami". Co oznacza ten niedwuznaczny język insynuacji, którym posługuje się Michnik? Otóż dla każdego we Francji będzie zrozumiałe, że "Rzeczpospolita", bojąc się otwarcie głosić antysemityzm, nasyca nim swój przekaz.
Michnik przyzwyczaił nas już do tego, że powodowany wrogością czy interesem nie powstrzymuje się przed żadnym pomówieniem. Jednak, czy w tym wypadku chodzi tylko o dezawuowanie konkurencji czy może wywiad w najbardziej prestiżowym dzienniku Francji jest donosem na "Rzeczpospolitą" i ma charakter szantażu wobec jej europejskich właścicieli? Czy przypadkiem Michnik nie straszy, że będzie wykorzystywał swoje wpływy w Europie, aby pomówieniami o antysemityzm dezawuować konkurencyjny dziennik, a więc pośrednio i jego właścicieli, dla których reputacja jest dobrem wymiernym?
Michnik podaje do sądu osoby, które piszą o nim rzeczy nieprzychylne. Czy warto więc i jego oskarżyć o pomówienie? O ile Michnik, wykorzystując potęgę swojej gazety, jest w stanie zniszczyć osoby, które ośmieliły się go krytykować, o tyle najkosztowniejszego nawet procesu przeciw sobie nie zauważy. Najbardziej ponure jest zaś to, że legion "autorytetów" tak troskających się o "standardy" publicznej dyskusji w Polsce nie ośmieli się nawet zauważyć odrażających insynuacji produkowanych przez naczelnego "Wyborczej".