Kiedy funkcjonariusze CBA będą potrzebowali informacji na przykład z Sądu Rejestrowego, ich obowiązkiem będzie złożenie wniosku na piśmie. To nie koniec – będą także musieli wyjaśnić, jakie ma być przeznaczenie tej informacji. Choć dotąd, aby przyspieszyć swoje działania, mogli korzystać z prostszego trybu. Podobnie jak inne służby – ABW czy Żandarmeria Wojskowa – przesyłali prośbę o informację drogą elektroniczną.
Dlaczego CBA ma być tą służbą, której wyznaczono pisemny tryb występowania o informacje? W jaki sposób pracownicy Biura mają szybko i dyskretnie zbadać jakąś sprawę, jeśli wcześniej muszą szczegółowo i na piśmie tłumaczyć się ze swoich działań?
Jeśli rzeczywiście Kancelarii Premiera chodzi o to, aby lepiej chronić dane osobowe, to trzeba zadać pytanie, dlaczego zmiany nie dotyczą też innych służb. Bo utrudnienie dostępu do informacji tylko jednej z nich, Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, musi wywołać pytania o polityczne intencje tej decyzji.
Niejasności dotyczące stosunku rządu do CBA istnieją od powołania gabinetu Donalda Tuska. Trudno nie podejrzewać, że ktoś w otoczeniu premiera nie pilnuje tego, aby instytucja kierowana przez Mariusza Kamińskiego miała dziwaczny status służby specjalnej troski.
Premier wprawdzie oficjalnie wycofał się z oskarżeń przeciw Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, ale dziwnym trafem to właśnie ono ma mieć pod górkę przy zdobywaniu informacji. Nie poznaliśmy raportu Julii Pitery, bo ten legendarny już dokument został opatrzony klauzulą "tajne" i przechowywany jest podobno w kancelarii tajnej. Dzięki temu nikt nie może sprawdzić, czy pani Pitera mówiła prawdę, oskarżając CBA o przestępcze praktyki.