Wymownej odpowiedzi na to pytanie udziela raport hiszpańskiego Instytutu Polityki Rodzinnej, który zaprezentuje w sobotę “Rzeczpospolita” . Wynika z niego, że w Europie ludności przybywa powoli, a i to jedynie dzięki imigracji. 25 lat temu na naszym kontynencie rodziło się ponad 6 milionów dzieci rocznie, obecnie - o milion mniej. Populacja Europejczyków już od dawna się nie odtwarza i jeśli ta tendencja się utrzyma, to skutki społeczne będą dramatyczne (od załamania systemów emerytalnych poczynając).
Co się stało z Europą? Mówiąc językiem urzędowym: instytucja rodziny przestała prawidłowo działać. Liczba zawieranych małżeństw dramatycznie spadła - o jedną czwartą od roku 1980. Średnio co 30 sekund w Europie dochodzi do rozwodu. Co 27 sekund dokonywana jest aborcja.
Można by teraz zacząć ubolewać, że polityka prorodzinna jest za słaba, że ulgi podatkowe dla rodzin są za małe, a becikowe za niskie. Ktoś może dodać, że mężowie pracują za długo, a i żony zamiast zajmować się domem, robią karierę.
To wszystko prawda - tyle że problem tkwi głębiej. W głowach i sercach Europejczyków. W zaniku reguł, które przez wieki porządkowały życie społeczne. Państwo, przejmujące powoli kolejne zadania rodziny, osłabiło więzi kiedyś ją spajające, zwalniając nas z obowiązku wychowania dzieci czy zapewnienia bytu rodzicom.
Rozdymając do absurdu znaczenie słów “równość” i “tolerancja”, zamiast o rodzinie zaczęliśmy mówić o “alternatywnych gospodarstwach domowych” - o singlach, DINKSach (Double Income No Kids - podwójne zarobki, brak dzieci), związkach homoseksualnych…