Nie mogę uwierzyć, że osoby uznające się za intelektualne autorytety zabierają głos bez znajomości rzeczy. I nie tłumaczy ich szacunek dla dokonań Wałęsy. Ani miejsca w historii, ani znaczenia dla obalenia komunizmu nikt Wałęsie nie odbierze. Ale z tego nie wynika, że wolno zakazywać badania przeszłości, szczególnie tego co kontrowersyjne. Dociekanie prawdy, pokazywanie różnych kontekstów, burzenie czasem mitów jest po prostu obowiązkiem rzetelnego historyka. Dlatego jeśli zebrane dokumenty na to pozwalają, trzeba pytać zarówno o związki przywódcy „Solidarności” z SB, jak i o ich ewentualny wpływ na przebieg jego prezydentury.
Ba, ale krytycy książki nie tylko zabierają głos. Oni ferują już najsurowsze wyroki, miotają oskarżenia, wzywają do sprzeciwu, bojkotu, buntu. O historykach IPN piszą, używając wyzwisk. Stwierdzają, że ci „policjanci pamięci stosują pełne nienawiści metody tamtych czasów. Gwałcą prawdę i naruszają fundamentalne zasady etyczne. Szkodzą Polsce”. Tylko skąd to wiadomo? Jakim prawem, na jakiej zasadzie wolno pisać takie rzeczy, nie podając dowodów gwałcenia prawdy? Być może nikt nie poszedł tak daleko jak Władysław Frasyniuk, który wezwał wręcz do przemocy fizycznej wobec młodych historyków, krzycząc, że z takimi ludźmi się nie dyskutuje, tylko daje im w twarz.
Zamiast zatem wymiany argumentów mamy do czynienia z brutalną nagonką, z narastającą histerią. Zamiast rzeczowych zarzutów – wezwania do cenzurowania i nałożenia badaczom knebla. Mam wrażenie, że nie potrafiąc używać argumentów, krytycy książki Cenckiewicza i Gontarczyka najchętniej po prostu nie dopuściliby do jej publikacji.
Aż przykro patrzeć, że w tej kampanii bierze udział tyle wybitnych osobistości, ludzi, którzy wcześniej ponosili ofiary w walce o wolność słowa i swobodę badań. Teraz uczestniczą w osobliwej akcji propagandowej, której celem jest chyba próba zdezawuowania książki i jej autorów, nim się jeszcze ukazała. Nie chcą zrozumieć i dyskutować, lecz potępić i zakazać.
Takie reakcje to kolejny przykład, jak głębokie jest w polskich elitach dziedzictwo PRL. Jak często ludzie mówiący o demokracji, przejrzystości życia publicznego i wolności sami uciekają się do metod niedemokratycznych. Tylko co wart taki autorytet?