Po kilku latach za jedno euro płaciliśmy 4,24, a znowu dwa lata później 3,23 zł i, jako żywo, trudno pokazać jakąkolwiek korelację pomiędzy tymi skokami kursu a przyrostem PKB, raz mniejszym, raz większym, ale wyraźnie niemającym z nimi żadnego związku. A teraz, gdy złoty gwałtownie osłabł, nikt jakoś nie krzyczał z radości, tylko wręcz przeciwnie.
Pamiętam też, ilu obelg musiałem wysłuchać od zacietrzewionych heroldów prawicy za publiczne kwestionowanie tezy, że utrzymywanie przez Leszka Balcerowicza (Bogiem a prawdą przez RPP, w której przewodniczący NBP miał tylko jeden głos, ale tego nikt nie chciał brać pod uwagę) wyższych stóp procentowych niż na Zachodzie to spisek mający na celu "wydrenowanie" polskiego majątku narodowego przez zagraniczne banki.
Czytam właśnie analizę profesora Dariusza Filara, z której jasno wynika, że właśnie oparcie się ówczesnej modzie na bardzo radykalne obniżanie stóp procentowych uratowało nas przed popadnięciem w tę samą finansową nierzeczywistość, która przyprawiła kraje Zachodu, z potężną Ameryką na czele, o obecne kłopoty. Sam Alan Greenspan publicznie przyznał się w tej sprawie do błędu.
U nas niczyich przeprosin nie słyszałem, co mnie nawet nie dziwi, bo protagoniści naszej polityki i mediów sami nie pamiętają, co mówili dawniej niż tydzień temu, i nikt im tego nie wypomina.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/11/02/gdzie-sa-medrcy-z-tamtych-lat/]Skomentuj[/link][/ramka]