Reklama

Niebezpieczny sojusznik Lecha Wałęsy

Na początku fakt odnalezienia kapitana SB Edwarda Graczyka Lech Wałęsa uznał za rozstrzygający w swej batalii o zmycie z siebie piętna TW "Bolek".

Aktualizacja: 01.12.2008 07:30 Publikacja: 30.11.2008 21:38

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2008/11/30/niebezpieczny-sojusznik-lecha-walesy/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Efektowna fraza o "IPN, który celowo uśmiercił kluczowego świadka", istotnie zdominowała media. Oskarżenie rzucone pod adresem historyków zbladło jednak, gdy się okazało, że to sąd lustracyjny uznał w 2000 roku Graczyka za zmarłego. Sąd, a nie autorzy książki "SB a Lech Wałęsa" Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk. Sąd, który – w odróżnieniu od historyków – miał dostęp do systemu ewidencji ludności PESEL. Można zatem zapytać, jak doszło do tej pomyłki i jakie miało to znaczenie dla procesu sprzed ośmiu lat.

Zwłaszcza że im więcej czasu mija od "wskrzeszenia" kpt. Graczyka, tym więcej świadczy o tym, że zeznania byłego esbeka niekoniecznie służą dobremu imieniu Wałęsy. Oto świadek, którego były prezydent witał wiwatami, potwierdza, że stoczniowy elektryk wielokrotnie spotykał się z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i brał od nich pieniądze. Były esbek miał rozpoznać pokwitowanie na taką sumę jako ślad po pieniądzach wypłaconych Wałęsie, choć nie potrafił już wyjaśnić, dlaczego podpisane jest pseudonimem Bolek. Za co wręczono owe 1500 złotych (a w 1970 roku była to spora suma – równa dobrej robotniczej pensji)? Wyjaśnienia Graczyka, że były to pieniądze na dojazd tramwajem na spotkanie z Edwardem Gierkiem, brzmią groteskowo.

Wiele mediów zdążyło już ogłosić, że skoro Graczyk oświadczył, iż nie zwerbował Wałesy, to znaczy, że nie został on zwerbowany. Choć dokładnie były esbek miał zeznać, że co prawda spotykał się z Wałęsą i zbierał od niego informacje, ale "nic nie wie", czy na podstawie jego raportów uznano Wałęsę za TW. Słowem, groch z kapustą – sprytne i wieloznaczne, choć z wieloma twierdzeniami niewygodnymi dla byłego lidera "Solidarności".

Nic zatem dziwnego, że sam Wałęsa szybko zaczął się dystansować od komplementowanego wcześniej Graczyka i zaklinać, że żadnych pieniędzy nie brał. Wałęsa wikła się i gubi w wyjaśnieniach na temat tego, co robił w Grudniu 1970 roku. Nie po raz pierwszy zresztą.

Reklama
Reklama

Za pięć dni w Gdańsku zbiorą się dostojni goście, aby fetować 25. rocznicę przyznania Pokojowej Nagrody Nobla elektrykowi z Gdańska. Znów zapewne pojawią się głosy, by skupić się na dniach jego chwały, a nie małości. Problem w tym, że sam Wałęsa nie pozwala nam zapomnieć, jak niewiele o nim wiemy. A kpt. Graczyk, oprócz dziwnie znajomo brzmiących deklaracji: "on nikomu nie szkodził", może zaskoczyć nas jeszcze niejedną niespodzianką.

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2008/11/30/niebezpieczny-sojusznik-lecha-walesy/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Efektowna fraza o "IPN, który celowo uśmiercił kluczowego świadka", istotnie zdominowała media. Oskarżenie rzucone pod adresem historyków zbladło jednak, gdy się okazało, że to sąd lustracyjny uznał w 2000 roku Graczyka za zmarłego. Sąd, a nie autorzy książki "SB a Lech Wałęsa" Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk. Sąd, który – w odróżnieniu od historyków – miał dostęp do systemu ewidencji ludności PESEL. Można zatem zapytać, jak doszło do tej pomyłki i jakie miało to znaczenie dla procesu sprzed ośmiu lat.

Reklama
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budapeszt bez polskiego ambasadora. Opcja atomowa, ale konieczna
Komentarze
Pół roku Trumpa: to już inna Ameryka
Komentarze
Estera Flieger: Gdzie się podział sezon ogórkowy
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Tusk, Hołownia i samobójczy gen koalicji 15 października
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Komu właściwie nie udał się zamach stanu?
Reklama
Reklama