Dziś wielu polskich polityków lewicowych, takich jak Leszek Miller, może szydzić z rachub prezydenta Kaczyńskiego na uczynienie z Ukrainy strategicznego partnera naszego kraju. Tymczasem nadzieje na to, że Ukraina będzie pamiętać o pomarańczowej rewolucji i zbliżać się do Zachodu, były zgodne z polską racją stanu. Można jedynie się zastanowić, czy nie warto było wcześniej zareagować w odpowiedni sposób na niepokojącą słabość Juszczenki wobec środowisk galicyjskich narodowców.
Coraz wyraźniej widać zresztą, że gloryfikacja Bandery jest poważnym problemem także dla Ukraińców. Jeśli ukraińscy narodowcy rzeczywiście chcą odbudować poczucie odrębności swego narodu, to powinni być bardziej wyczuleni na to, kogo czynią symbolem niepodległości. Im bardziej lansują tradycję UPA, radykalnej i kojarzącej się z pamięcią o krwawych ofiarach organizacji, tym trudniej przekonać im do niej Ukraińców ze wschodniej części kraju. A przecież wśród postaci, które mogłyby zostać symbolami ukraińskiej niepodległości, są znacznie mniej kontrowersyjne osobistości – choćby Semen Petlura czy ofiara łagrów, kardynał Josyf Slipyj, przed którym w trakcie hołdu kardynałów w 1978 r. na znak szacunku powstał sam papież Jan Paweł II.
Polacy mają prawo żywić nadzieję, że nowy prezydent, ktokolwiek nim będzie, odstąpi od kreowania Bandery na oficjalny symbol niepodległej Ukrainy. Przede wszystkim z racji pamięci o dziesiątkach tysięcy polskich ofiar UPA. Ale Ukraińcy powinni też zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli symbolem swej niepodległości uczynią człowieka moralnie odpowiedzialnego za bezmiar ofiar, to znajdą się na najkrótszej drodze do skompromitowania idei ukraińskiego odrodzenia
[ramka][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/01/26/nie-tylko-afront-ale-i-glupota/]Skomentuj[/link][/ramka]