Coś podobnego poczułem niedawno, czytając Adama Leszczyńskiego z "Gazety Wyborczej" kpiącego sobie z "pluszowego krzyża" Pawła Zyzaka. Bo cóż to, cha, cha, za męczeństwo, że młodego historyka wyszczuto z zawodu, że musiał pracować jako fizyczny w markecie, skoro teraz pojedzie sobie na stypendium do Ameryki!

[wyimek][b] [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/02/07/janczarzy-z-czerskiej/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Od razu zrozumiałem, że redaktora Leszczyńskiego przeznaczają mocodawcy do ważnych zadań. I faktycznie – teraz zabrał się on do pryncypialnego zniszczenia profesora Jasiewicza i zdemaskowania jego "antysemickiej" książki jako "pseudonaukowej". Gdy o pseudonaukowości profesora, badacza z uznanym dorobkiem, wyrokuje dziarski młodzian od "ideolo", to chciałoby się śmiać, gdyby nie pamięć, że już tak bywało.

A redaktor Leszczyński nie jest wyjątkiem. Swego czasu inny wychowanek tej samej szkoły janczarów, niejaki Waldemar Kumór, rozprawił się z Jerzym Jachowiczem za wyrażoną przezeń opinię, iż prawdopodobnie nigdy nie poznamy prawdy o zamordowaniu generała Papały. Opinię tę pracownik "Wyborczej" wyśmiał jako "pisowską," samego Jachowicza nazywając "tak zwanym dziennikarzem śledczym". Nie uściślił tylko, czy nestor i jeden z mistrzów polskiego dziennikarstwa śledczego był "tak zwanym dziennikarzem" także wtedy, gdy pracował w "Wyborczej" (czyli za czasów, gdy pan Kumór przysłowiową koszulę w zębach nosił), czy stał się nim dopiero, gdy mu praca tam zbrzydła?

Przyznajmy "autorytetom moralnym" – następców sobie wychowały godnych. Tylko gratulować.