Przedstawiciele establishmentu nowego państwa, który w ogromnej mierze wywodził się z PRL-owskich elit, usiłowali w ten sposób bronić swoich biografii. Wspomagali ich w tym wpływowi członkowie dawnej opozycji, którzy zawarli z nimi polityczno-biznesowy sojusz, a którzy sami często wyrastali ze środowisk komunistycznych.
Pomimo potęgi owego układu jego działania w tej mierze przyniosły ograniczone efekty. Z czasem młodzi ludzie, niemający nic na sumieniu, przywracali miary rzeczom. Trudno było im wmówić, że da się obronić robienie kariery w służbie totalitarnego czy choćby tylko despotycznego systemu, który działał w interesie obcego imperium.
„Sprawa Kapuścińskiego” odsłoniła pojawienie się grupy młodych, którzy – oczywiście przy współpracy starych towarzyszy – zaczynają zakłamywać PRL w imię swojego ideologicznego interesu. Głoszą oni rzeczy, których nie sposób było mówić, gdy pamięć tamtych czasów była żywsza. W ich wersji PRL był państwem ułomnym, ale popieranym przez obywateli o lewicowych poglądach. W tym ujęciu oportunistyczna kariera przekształca się w ideowe zaangażowanie, a – potępiane wtedy przez wszystkich – donosicielstwo staje się tylko jego głębszym wyrazem.
Rzecznicy tych poglądów nie chcą pamiętać, że w Polsce funkcjonował wówczas podstawowy podział na: „my i oni”. My – ubezwłasnowolniony naród i oni – rządzący nami z obcego nadania.
Idee komunistyczne budowały fundament totalitaryzmu. Bez względu na to, w jakim środowisku i jakiej tradycji instalowany byłby komunizm, zawsze prowadził on do totalitaryzmu, a strukturalna tożsamość systemów komunistycznych wszędzie na świecie jest uderzająca. Te niewygodne fakty trzeba jakoś złagodzić, a więc również oswoić PRL, nie tylko po to, żeby ukryć draństwa swoich poprzedników, ale także po to, by obronić swoje zaangażowanie.