Jerzego Giedroycia powraca w swojej książce „Polska armia na posyłki” komandor Artur Bilski. Książka jest zbiorem esejów publikowanych wcześniej w różnych czasopismach.
Bilski odszedł z armii, gdy dostał na piśmie rozkaz, by milczeć w sprawie operacji bojowej w Afganistanie. W swoich tekstach dokonuje szczegółowej analizy działalności MON i polskiego rządu w sprawach militarnych. To smutny obraz. Wojna „w imię polskiej racji stanu” nie przynosi Polsce – zdaniem Bilskiego – żadnych korzyści. Przed zaangażowaniem w wojnę w Iraku Ameryka miała nam obiecać programy modernizacyjne polskiego wojska oraz udział w eksploatacji złóż roponośnych w Iraku.
Z tych zapowiedzi pozostało już tylko wspomnienie, a Polska angażuje się w kolejne mało sensowne
– jak twierdzi Artur Bilski – misje, takie jak operacja bojowa w Afganistanie czy budowa tarczy antyrakietowej – którą zresztą Barack Obama powoli zamienia na współpracę z Rosją. „Armia rozpada się na naszych oczach”, a tymczasem na jej szczytach panuje duch Układu Warszawskiego – twierdzi komandor.
Bilski twierdzi, że w imię nieodwzajemnionej miłości do USA polska armia jest dostępna na każde zawołanie „wielkiego sojusznika”. Polacy znani są z proamerykańskich sympatii, więc opis Bilskiego może nas drażnić, uwierać. Możemy się z nim nie zgadzać. Po lekturze „Polskiej armii na posyłki” warto jednak zadać sobie dwa pytania. Czy nasza miłość do Ameryki nie jest ślepa? Bo na pewno jest nieodwzajemniona.