Chwała mu, że generała Wojciecha Jaruzelskiego do siebie zaprosił i rady jego światłe przyjął. Ekspert to przecież pierwszej wody, znawca spraw rosyjskich niezastąpiony.
Że były dyktator z krwią na rękach? A cóż to ma dziś za znaczenie? Doradcy prezydenta lub on sam wcześniej już widać zrozumieli, że różnymi drogami szli ludzie do wolnej Polski. Jedni w sowieckiej służbie, inni umierając z krzykiem o wolnej Polsce na ustach. Jedni awansując w strukturach komunistycznego państwa, inni dając się temu państwu gnębić. Dwie to tylko strony tego samego. To, że jeden cierpiał jako kat, drugi jako ofiara – fakt to bez znaczenia, przypadek czysty, fortuny wybryk. Każdy tak postępował, jak go los rzucił.
Co to ma do rzeczy, że Jaruzelski za zbrodnie komunistyczne współodpowiada, że karierę robił pod czujną i troskliwą opieką towarzyszy radzieckich? Patrzeć tak na jego życie to kierować się małostkowością. Przecież wszystko mogło było być inaczej. Było jak było, człowiek już nic na to nie poradzi, Bóg to osądzi.
Że stan wojenny wprowadził, wolność tłumił, tysiące w więzieniach i obozach pozamykał? Do strajkujących wojsko wysłał? Pewnie nie miał innego wyjścia. Zresztą, gdyby nie on, kto inny musiałby to wziąć na siebie i rozwarcholoną „Solidarność” za twarz złapać. Toż to dowód wielkości generała. Niesłusznie zresztą biedak się jej wypiera, wrodzona to i żołnierska skromność przez niego przemawia. Szkoda, że miast jasno przyznać, że bez nacisku specjalnego Sowietów sam kajdany na Polskę nałożył, kryguje się i mizdrzy.
Że prezydentem został bez demokratycznego mandatu? Phi, też mi coś. Został głową państwa, jak pięknie napisał pewien publicysta z gazety fanów generała „po odrzuceniu przez Polskę komunistycznej opresji”. Wprawdzie ktoś mógłby się nad tym twierdzeniem zadumać. Ba, uznać nawet, że całkiem ono bałamutne, bo Jaruzelski nie został prezydentem po upadku komunizmu, ale jako gwarant jego pozostałości i bezpieczeństwa byłych komunistów. Urząd prezydenta miał być w jego rękach ostatnią redutą byłego reżimu, obroną przed głosem tych, co to nie rozumieją dziejowych konieczności i sprawiedliwości się domagają. Tych, którzy dzielili ludzi na zdrajców i patriotów, partyjnych bonzów i bezpartyjny lud, agentów i ich ofiary.