Wybuch tak wielki, że wizerunkowo Chiny stracą więcej, niż zyskały, pokazując cuda na Expo w Szanghaju.
Im częściej Pekin nazywa Liu Xiaobo kryminalistą, im głośniej mówi, że Pokojowa Nagroda Nobla dla niego to zachodni spisek i próba narzucenia obcych wartości, tym bardziej świat się przekonuje, jak poważnym problemem jest to, że rozwój gospodarczy azjatyckiego kolosa odbywa się kosztem praw człowieka. Doszło do tego, że na piątkowej ceremonii dzisiejsze Chiny zostały przez szefa Komitetu Noblowskiego porównane do hitlerowskich Niemiec, breżniewowskiego ZSRR czy PRL. Bo one także, jak Chiny Liu, nie pozwoliły odebrać
Pokojowej Nagrody: Carlowi von Ossietzky’emu, Andriejowi Sacharowowi i Lechowi Wałęsie.
Przy okazji władze chińskie się przekonały, na jak niewielkie poparcie polityczne na świecie mogą liczyć. Do bojkotu ceremonii w Oslo z pustym fotelem dla Liu udało im się przekonać ledwie kilkanaście państw. Są wśród nich Rosja, Iran, Wenezuela, Wietnam, Sudan, Libia, Kuba, Arabia Saudyjska, a więc raczej nie kraje, które swoją kulturą i osiągnięciami technologicznymi imponują Chińczykom. Nie wenezuelskim samochodem chcieliby jeździć partyjni bogacze z Szanghaju, nie sudańskimi perfumami chciałyby się polewać ich żony i nie zespołów z Libii chciałyby słuchać ich dzieci.
To wszystko nie znaczy, że gospodarkę chińską czeka cios. Nie, na bazarach od Biszkeku po Lądek-Zdrój i od Kinszasy po Aden tanie chińskie towary nadal będą się cieszyły popularnością. Ale nie tylko w tej kategorii Pekin chciałby być światowym liderem. Także w dziedzinie wartości, o czym świadczy wymyślona naprędce nagroda pokojowa Konfucjusza.