"Zgodnie z zapisem CRV (Cockpit Voice Recorder), odczytanym przez stronę polską, dowódca załogi zgłosił, po minięciu wysokości 100 metrów, że odchodzi na drugi krąg. Drugi pilot to potwierdził" – czytamy w polskich uwagach. I dalej: "załoga rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg; "załoga próbowała – nieskutecznie – przerwać podejście"; "była to realizacja spóźnionej procedury odejścia na drugi krąg".
Dotąd wiedzieliśmy, że to drugi pilot na 14 sekund przed katastrofą powiedział: "Odchodzimy". I nic poza tym. To, że potem (tak wynikało z ówczesnego stanu wiedzy) nic się nie stało, komentowano jako poszlakę na rzecz tezy, że załoga tupolewa wprowadzona została w jakiś dziwny stan psychiczny. Oczywiście – przez naciski, presję psychiczną ze strony prezydenta itd.
Tymczasem dowiadujemy się, że specjaliści w Krakowie odczytali więcej z nagrań czarnej skrzynki. To kapitan Protasiuk 22 sekundy przed katastrofą wydał komendę: "Odchodzimy". Drugi pilot tylko ją powtórzył. Wiele z tego wynika. Przede wszystkim: zachowanie załogi tupolewa staje się znacznie bardziej racjonalne, niż starano się to dotąd przedstawić. Piloci podjęli ryzykowny manewr podejścia do lądowania w warunkach, w których nie powinni tego robić, ale przerwali go w chwili, która wydawała im się ostatnim bezpiecznym na to momentem. Jaki z tego wniosek?
Ano taki, że jeśli nawet można mówić o jakiejś "presji", to nie była ona tak niesamowita, żeby zachwiać instynktem samozachowawczym pilotów. Innymi słowy: teza o zzombifikowaniu załogi przez generała Błasika, dyrektora Kazanę czy też "pasażera numer jeden" została definitywnie obalona. I to na łamach "Wyborczej", która dotąd dzierżyła palmę pierwszeństwa w lansowaniu tezy o nacisku jako przyczynie tragedii. Ale teraz, odkrywszy prawdę, nie schowała jej pod dywanem. Dziennikarzom "Gazety" należą się za to szczere wyrazy szacunku.