Kampania wyborcza przed II turą wyborów prezydenckich była wyjątkowo polaryzująca. Polska podzieliła się niemal na pół – przy czym podział ten miał charakter iście manichejski. Druga strona nie była w nim zwykłym politycznym przeciwnikiem, lecz siłami zła i ciemności, które – nie będzie w tym przesady – zagrażają samemu istnieniu Polski. W efekcie zwycięzcy w tych wyborach poczują się niczym wygrani w Ragnarök, znanej z mitologii skandynawskiej ostatecznej bitwy, po której nastać ma era wiecznej szczęśliwości. Przegrani z kolei poczują, że oto strącono ich w piekielne czeluści u wrót których wita ich hasło: „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”.

Tymczasem prawda jest przecież zupełnie inna – 12 lipca dokonaliśmy wyboru ważnego, ale przecież nie ostatecznego. Za trzy lata znów będziemy wybierać parlament, za pięć prezydenta. Dzisiejsza większość jutro może być mniejszością, bo zmienią się aktorzy, inaczej rozłożą się interesy, staną przed nami inne wyzwania. Na tym polega demokracja, w której wybory nie są wcale walką dobra ze złem, lecz starciem różnych interesów. Kandydat wybrany dziś reprezentuje interes obecnie dominujący. Tylko tyle i aż tyle.

Niestety w kampanii wyborczej obie strony rozgrzały emocje do takiego stopnia, że istota wyborów gdzieś nam się zagubiła. Polityka nie może być substytutem piłkarskiego meczu, w którym ultrasi z obu stron lżą się nawzajem, celem jest upokorzenie rywala, a po ostatnim gwizdku sędziego każdy idzie w swoją stronę. W odróżnieniu bowiem od piłkarskich kibiców – my po zakończeniu wyborczego meczu musimy wszyscy na naszym stadionie pozostać i dalej żyć ze sobą przez kolejne lata.

I to jest najważniejsze zadanie dla nowego prezydenta – jak najszybciej skleić, choćby częściowo, przełamaną na pół wspólnotę. Prezydent jest głową całego państwa, nie tylko tej jego części, która przy urnach postawiła krzyżyk na jego nazwisku. Co więcej – tuż po wyborze więcej uwagi powinien poświęcić tym, którzy postawili krzyżyk przy nazwisku jego rywala. Powiedzieć im wprost: nie zgadzacie się ze mną, ale ja będę robił wszystko, by zdobyć wasze zaufanie. Przyznać, że w czasie kampanii wyborczej nie raz i nie dwa padało o jedno, a czasem o dwa słowa za dużo. Hamować tych przedstawicieli swojego obozu, którzy będą chcieli zbyt mocno obnosić się tryumfem. O ile partia polityczna w samej swojej nazwie (łacińskie pars oznacza „część”) zawiera podział to prezydent ma być tym, który spaja wspólnotę. To ważne, bo państwo pęknięte na pół zawsze będzie państwem słabym.

„To co nas podzieliło – to się już nie sklei” – pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w napisanym po katastrofie smoleńskim wierszu „Do Jarosława Kaczyńskiego”. Nowy prezydent musi udowodnić, że nie miał racji. Inaczej te wybory przegramy wszyscy.