Reklama

Teraz geje, a kto potem

To chyba August Comte, duchowy ojciec nowoczesnej socjologii, pierwszy określił rodzinę jako podstawę społeczeństwa.

Publikacja: 11.04.2013 02:39

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nie było w tym koncepcie ani krzty ideologii, ale przede wszystkim przyjęcie do wiadomości, że trwałym spoiwem każdej społeczności będzie tylko monogamiczny związek kobiety i mężczyzny, bo właśnie on – od zawsze – jest w naszym świecie emocjonalnie najsilniejszy. I, co ważniejsze, nie jest – używając poetyckiego określenia prof. Krystyny Pawłowicz – jałowy.

Definicje Comte'a najbardziej do serca wzięli sobie chyba współcześni postmodernistyczni rewolucjoniści, którzy – gdy postanowili ru szyć z posad bryłę świata – zabrali się właśnie do małżeństwa i rodziny. Na dwa sposoby.

Pierwszy – jak się z czasem okazało, dość konserwatywny – to próby powoływania alternatywnych instytucji, takich jak PACS we Francji czy związki partnerskie w Polsce z uprawnieniami zawarowanymi wcześniej dla związku małżeńskiego. Najwyraźniej okazało się to jednak niezbyt skuteczne, bo tradycyjna rodzina – choć jest w kryzysie – wciąż istnieje.

Rewolucjoniści zaczęli więc wcielać w życie drugi scenariusz: oto na naszych oczach „kradną" rodzinę i małżeństwo. Już dawno wprowadzono do języka nauk społecznych pojęcie „rodziny niestandardowej" czy „innej formy rodziny" (kiedyś mówiono o „rodzinie niepełnej", ale dziś chyba to politycznie niepoprawne).

Teraz zaś mamy do czynienia ze zmianą ustawową – na razie we Francji – pojęcia małżeństwa. Wedle przyjmowanych w tych dniach przepisów pełnoprawne związki małżeńskie z prawem do adopcji dzieci będą mogli zawierać także homoseksualiści. Jeszcze  pozostawiono nazywanie rodziców ojcem i matką, ale niebawem także i te pojęcia zostaną wyrzucone do lamusa jako symbol homofobii i nietolerancji...

Reklama
Reklama

Staram się z ironią podchodzić do eksperymentów społecznych, do których zabrała się francuska lewica, ale szczerze mówiąc, gdy czytam o gejowskich małżeństwach i lesbijskich rodzinach, przechodzą mnie ciarki. I przypomina mi się słynny rysunek Andrzeja Krauzego, który publikowaliśmy kiedyś na tej stronie. W tle dwaj mężczyźni stoją przed urzędnikiem, na pierwszym planie trzeci zwraca się do kozy: „Jeszcze tylko ci dwaj panowie wezmą ślub i zaraz potem my!".

No właśnie. Teraz geje. Kto potem?

Nie było w tym koncepcie ani krzty ideologii, ale przede wszystkim przyjęcie do wiadomości, że trwałym spoiwem każdej społeczności będzie tylko monogamiczny związek kobiety i mężczyzny, bo właśnie on – od zawsze – jest w naszym świecie emocjonalnie najsilniejszy. I, co ważniejsze, nie jest – używając poetyckiego określenia prof. Krystyny Pawłowicz – jałowy.

Definicje Comte'a najbardziej do serca wzięli sobie chyba współcześni postmodernistyczni rewolucjoniści, którzy – gdy postanowili ru szyć z posad bryłę świata – zabrali się właśnie do małżeństwa i rodziny. Na dwa sposoby.

Reklama
Komentarze
Jędrzej Bielecki: O nas bez nas. W Białym Domu u Donalda Trumpa brakuje Polski
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Sojusz Trump-Putin. Do jakich nacisków może się posunąć amerykański prezydent?
Komentarze
Bogusław Chrabota: Nowa Jałta, a sprawa polska. Mamy jeszcze czas, by się przeciwstawić
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Karol Nawrocki z prezentem od Donalda Trumpa. Donald Tusk musi się cofnąć
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Aferka KPO. Czy wystarczy nie defraudować?
Reklama
Reklama