Za młodu, w okolicach roku 1968, uwiódł go marksizm i leninizm. Potem przerodził się w wybitnego kapitalistę, stanął na czele wielkiego koncernu. Zarabiał ponad 700 razy więcej niż jego najgorzej opłacany podwładny. Gdy opuszczał firmę, wyciągnął rękę po odprawę o równowartości ćwierć miliarda złotych.
Oburzyło to nie tylko lewicowych polityków w jego jak najbardziej kapitalistycznej ojczyźnie. A może bardziej przeraziło, bo uznali, że społeczeństwo tego nie zniesie i odłoży liberalną demokrację do lamusa. I supermenedżer zrezygnował z odprawy.
To historia Daniela Vaselli, szefa Novartisu, wielkiej firmy farmaceutycznej ze Szwajcarii. Wiele wskazuje na to, że w tym kraju nikt już nie będzie się musiał odwoływać do sumienia kapitalisty z chmurną lewacką przeszłością, by zrezygnował z kosmicznego wynagrodzenia. Bo żaden menedżer nie ujrzy tam już takich pieniędzy.
W listopadzie ma się w Szwajcarii odbyć przełomowe dla kapitalistycznego świata referendum. Jeżeli zwycięży pomysł oburzonych niesprawiedliwością społeczną, zarobki menedżerów będą – góra – dwunastokrotnie wyższe od minimalnej pensji w danej firmie.
Konstytucyjne wyznaczanie limitów zarobków to nie jest dobry pomysł, czego w gazecie skierowanej do elit biznesowych i politycznych nie trzeba zbytnio tłumaczyć. Nie chodzi tylko o to, że realizacja populistycznego hasła „dorwać i oskubać bogatego" zabije pomysłowość, innowacyjność i talent wielu Szwajcarów.