Tego jeszcze dobrze nie widać, ale Polska przemieszcza się ze Wschodu na Północ. Czy raczej ze środkowego wschodu Europy, bo od kiedy wyrwała się z żelaznego uścisku Moskwy, nikt tu nie chce być tak po prostu Wschodem nazywany.
Środkowy czy nie, ale jednak Wschód – takie było do tej pory miejsce Polski w Unii Europejskiej czy szerzej Europie. Wschód, którego narody łączyła tragiczna historia sowieckiej dominacji. I przede wszystkim Wschód jako biedna część Europy, wymagająca wsparcia bogatego Zachodu. Region, którego mieszkańcom życie Greka wydawało się marzeniem, a zasiłek przyznawany bezrobotnemu Portugalczykowi był atrakcyjniejszy niż pensja miejscowego profesora czy lekarza.
Emerytury w Hiszpanii nadal są wyższe niż w Polsce, podobnie jak płace minimalne w Grecji. Tendencja jest jednak wyraźna. Nasz kraj, podobnie jak Łotwa czy Litwa, nadrabia dekady stracone podczas pobytu poza głównym europejskim nurtem. I wszystko wskazuje na to, że za kilka lat Polska wyprzedzi pod względem przeciętnej zamożności pierwsze państwa wymarzonego niegdyś Zachodu – Portugalię i Grecję.
Europa coraz bardziej dzieli się nie według kryteriów narzuconych przez Jałtę – nie na Zachód i Wschód – lecz na Północ i Południe. A w tym wertykalnym podziale – ci, co na górze, czyli na Północy, idą do przodu, lepiej gospodarując, rozwijają się, a ci co na dole: cofają się, marnieją i tracą. To tam na Południu realizuje się smutny scenariusz: nowe pokolenia mają gorzej niż poprzednie.
Trudno tę zmianą polityczno-geograficzną uznać ludziom, którzy nie mogą znaleźć zajęcia za wynagrodzenie pozwalające myśleć o założeniu rodziny. Albo nie mogą znaleźć żadnego.