Była wśród nas rosyjska Żydówka z Briańska, sympatyczna kobieta po sześćdziesiątce, która po raz pierwszy wyjechała na Zachód. Gdy po wizycie w supernowoczesnej fabryce spacerowaliśmy po wypielęgnowanym parku, nagle nie wytrzymała i powiedziała mi: – Jakże to tak, my wygraliśmy wojnę, a oni mają tak dobrze!
Też mnie to zadziwia. Nie chodzi zresztą tylko o wspaniałe fabryki i wypielęgnowane parki, bardziej o to, jak świetnie udało się Niemcom pozbyć wizerunku kraju, który wywołał wielką wojnę. Nie przypominam sobie, żeby uczestnicy tamtego seminarium, wdzięczni gospodarzom, zadawali im jakieś kłopotliwe pytania dotyczące Trzeciej Rzeszy. A było o co. Odbywało się ono bowiem w Stuttgarcie, mieście, z którego pochodzą sławne koncerny przynoszące miliardowe zyski i zapewniające Niemcom ogólnoświatowy prestiż.
Co to ma wspólnego z wojenną przeszłością? Otóż, te koncerny nie przerwały pracy na czas, gdy rządził Adolf Hitler. I chętnie korzystały z niewolniczej siły roboczej sprowadzonej z podbitych terenów. Prawie pół wieku po upadku Hitlera nie paliły się do rozliczenia ze zbrodniczą przeszłością. Upłynęło kolejnych kilka lat, ofiary Trzeciej Rzeczy zrobiły się jeszcze starsze, ich liczba się zmniejszyła i dopiero wtedy zaczęły się rozmowy o odszkodowaniach.
Rozliczenia z nazistowską przeszłością przyszły albo bardzo późno, albo były bardzo ograniczone. Ale już korzystanie z zagrabionych dzieł sztuki przychodzi łatwo. Ukrywanie przez władze faktu, że emeryt w Monachium ma w domu gigantyczną kolekcję obrazów zrabowanych ofiarom drugiej wojny, dowodzi, że Niemcy nie zakończyły jeszcze rozliczeń z przeszłością. Także tych finansowych.
Podobne kolekcje muszą być jeszcze w innych domach sympatycznych niemieckich staruszków. Niemcy muszą je odnaleźć i zwrócić.