Elita suwerennej skądinąd władzy – mimo kłamliwie powtarzanych do niedawna zapewnień o braku alternatywy dla akcesji do Unii – wybrała Moskwę. Społeczeństwo – co obserwujemy na ulicach ukraińskich miast – wciąż kieruje się na Zachód.
Efektem tego rozmijania się elity i narodu nie może być nic innego jak załamanie demokratycznej legitymacji władzy, podważenie wiary, że elita wciąż reprezentuje naród. Stąd radykalizm haseł Majdanu, stąd deklaracje, że protestujący nie ustąpią do czasu dymisji rządu i dymisji prezydenta. Stąd przekonanie, że Majdan przejął rolę reprezentanta wolnej i demokratycznej Ukrainy.
Wątpię, by Janukowycz brał tak radykalny scenariusz jeszcze kilka dni temu pod uwagę. Dynamika zdarzeń wyraźnie go zaskoczyła. Ale łudzą się ci, którzy myślą, że się podda. Jest przekonany o sile swojego mandatu, dysponuje władzą i ma potężnego sojusznika w Moskwie.
Kiedy my wspieramy protestujących na Majdanie, telefon na kremlowskim biurku Putina pewnie rozgrzewa się do czerwoności. Władimir Putin nie zostawi swego towarzysza Wiktora na łasce losu. Wesprze go dyplomatycznie, finansowo, a jeśli będzie trzeba – nawet militarnie. To oczywiście najgorszy scenariusz, ale nie można go wykluczyć, gdy słyszy się dobiegające z Sewastopola apele o pomoc sojuszniczej armii.
Nie wiemy, co się wydarzy na Ukrainie; skazani jesteśmy na niepokój i wiarę, że zwycięży rozsądek i racjonalizm. Mimo licznych linii podziałów to wszak jeden naród świadom swego potencjału, siły i wielkości. Trzeba wierzyć, że w swym najlepszym interesie znajdzie drogę wyjścia z kryzysu.