Kijów jest w koszmarnej sytuacji. Państwo jest bardzo słabe i powoli ugina się pod doskonale naoliwioną machiną wojskową i propagandową Kremla. Rosjanie powoli, ale konsekwentnie odcinają kawałki wschodniej Ukrainy. Czy można w takim trudnym momencie historii Europy doszukiwać się pozytywów?
Oczywiście, bo każdy kryzys może być idealnym momentem do budowania czegoś nowego, lepszego. Cieszmy się więc, że NATO nie tylko złapało drugi oddech, lecz wręcz odnalazło swój powód istnienia. Sojusz wyszedł z głębokiej depresji, szykuje i odkurza plany obronne, a kolejne kraje NATO zwiększają zakupy uzbrojenia i piszą projekty modernizacji armii. A sąsiedzi sojuszu zaczynają coraz głośniej mówić jeśli nie o przystąpieniu do NATO, to przynajmniej o ściślejszej współpracy z nim.
Wczorajsze lądowanie Amerykanów z bardzo zasłużonej 173. Brygady to znak nowego porządku obronnego w Europie. To nie my wymusiliśmy ten porządek, ale my na nim skorzystamy.
Rosjanie od lat reformowali armię i przesuwali swoją infrastrukturę na Zachód i dziś nowoczesne jednostki rosyjskie stoją wzdłuż naszej wschodniej granicy od Kaliningradu po Grodno. W czasie gdy oni dokonywali zmian, my walczyliśmy z apatią członków sojuszu. Jakże dziwacznie wyglądają z dzisiejszej perspektywy debaty ostatniej dekady – tak chętnie podsycane przez Moskwę – o sensie istnienia NATO.
Na szczęście polska armia nie przespała tego czasu. Nasi wojskowi przeszli chrzest bojowy w Iraku i Afganistanie, nasze wojsko ma dużo lepszy sprzęt niż dziesięć lat temu i będzie miało wkrótce jeszcze nowszy. Idealnie oczywiście nie jest, ale od 2003 roku zmieniło się bardzo wiele.