Bo – i to po trzecie – nie wiadomo, czy o ich skuteczności nie decydują przede wszystkim sprawy niezależne od działań czy bezczynności prezydenta Obamy i kanclerz Merkel: klimat wokół kraju, którego dotyczą, związane z nim biznesowe nadzieje czy lęki, proste skojarzenia.

Dał temu wyraz szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier w wywiadzie dla kilku europejskich gazet, w tym „Gazety Wyborczej", mówiąc: „Trudno odróżnić skutki sankcji od efektów niepokoju światowego biznesu. Ale faktem jest, że z powodu konfliktu ?(z Ukrainą) z Rosji odpływają miesięcznie dziesiątki miliardów dolarów".

Dokąd płyną te miliardy dolarów? Wiele wskazuje na to, że między innymi do kilku zachodnich krajów. Jak dziś piszemy w „Rzeczpospolitej", majętni Rosjanie, przyjaciele Władimira Putina, nie mają problemów z lokowaniem kapitałów za granicą, bo bogate państwa UE, takie jak Holandia, Luksemburg czy Irlandia, im w tym pomagają. A sankcji prawie nie ma, między innymi dzięki tym krajom.

W ponurej zabawie z sankcjami za najpoważniejszą agresję w nowoczesnej historii Europy nie ma już na co liczyć – ani na polityków, ani na „niepokój światowego biznesu". Już można się bać.