Co trwa dłużej, a co krócej, nie ma większego znaczenia. Działania obu stron mają bowiem jakieś źródło w przeszłości. I – nie łudźmy się – konflikt jest też bardzo przyszłościowy. Nie skończy się – niezależnie od tego, czy za kilka dni lub za kilka tygodni komuś uda się wynegocjować rozejm między Izraelczykami a palestyńskim radykalnym Hamasem. W przyszłości znowu nadejdą tragiczne wydarzenia, które jedna ze stron nazwie konsekwencją działań tej drugiej.
Niezależnie od tego, co było wcześniej, tym razem skala cierpienia i liczba ofiar są wyjątkowe.
Izrael ma prawo do obrony, zwłaszcza, jak mówi, przed terrorystami. Brzmi to nie najgorzej wtedy, gdy likwiduje zaangażowanych w walkę z nim bojowników i gdy ofiar śmiertelnych tej obrony nie jest dużo. Gdy można powiedzieć, że wojsko działa w miarę humanitarnie, robi wszystko, by uniknąć zabijania ludności cywilnej. Jak się samo chwali, oddając ostrzegawczy strzał i dzwo-?niąc do gospodarza, „puka ?w dach domu", który zaraz zaatakuje, bo w jego ogrodzie czy piwnicy jest wyrzutnia rakiet gotowych do zabijania Izraelczyków.
Jednak co powiedzieć, gdy liczba zabitych Palestyńczyków przekroczyła pół tysiąca, a z tego znaczna większość to cywile? W tym samym czasie palestyńskie rakiety zabiły dwóch Izraelczyków na terenie Izraela (inni spośród 20 zabitych Izraelczyków to żołnierze). Argument o prawie do obrony blednie, gdy giną dzieci grające w piłkę na plaży, z dala od wyrzutni rakiet. I gdy ostrzeliwany jest szpital, w którym pozostali niedołężni pacjenci.
Hamasowcy i inni radykałowie odpalający rakiety w kierunku Izraela liczą na to, że kogoś zranią czy zabiją. Jest im obojętne gdzie, byle siały postrach w państwie, którego istnienia nie chcą uznać. Tego nie da się usprawiedliwić. I jest czymś zrozumiałym, że Izrael na to odpowiada.