Wszystko w niej jest udane, wszystko zmierza ku lepszej przyszłości, jedynym zaś problemem są marudni rodzice (szczególnie ci od Elbanowskich), a także wyniki testów (tych jednak, jak zapewnia minister, demonizować nie należy) i egzaminów.
I tak, w tym roku aż 25 proc. maturzystów nie zdało matematyki, a 37 proc. piątoklasistów, którzy uczestniczyli w Diagnozie Umiejętności Matematycznych, zdobyło zero (tak, zero!) punktów w tej jego części, która dotyczyła rozumowania. Kolejne 31 proc. zdobyło jeden punkt. A to oznacza, że 68 proc. piątoklasistów nie jest w stanie poprawnie rozumować. To jest miara „sukcesów" polskiej szkoły, którą od dwóch kadencji zawiadują panie z Platformy Obywatelskiej.
O wiedzy z zakresu historii (miałem okazję ją sprawdzać u studentów) czy literatury nie ma nawet co mówić. Prawdziwe efekty działania pań minister poznamy jednak dopiero za lat kilka, najdalej kilkanaście, kiedy na rynek pracy wejdą pokolenia ignorantów.
Ale żeby nie było, że jestem malkontentem – mam dla pani minister kilka pomysłów, jak rozwiązać problem testów i ocen, które obiektywizują skutki jej pracy. Najprościej byłoby znieść oceny w ogóle (a nie tylko w klasach I–III), a potem na wszystkich etapach edukacji wprowadzić zasadę, że w ramach opisu zdolności nie wolno krytykować ucznia czy wystawiać mu opinii negatywnej. Dzięki temu na maturze będzie można każdemu uczniowi napisać, że „świetnie liczy do pięciu", „potrafi składać litery w pojedyncze słowa", „świetnie sylabizuje".
A gdyby i to nie pomogło, można pójść jeszcze dalej i wprowadzić obowiązkową samoocenę uczniów. Zamiast nauczycieli to oni sami ocenialiby się przed kolejnymi komisjami. „Jestem świetnym uczniem i znakomicie liczę" – zapewniałby kandydat na studia matematyczne. „Logiczne myślenie to moja mocna strona" – dodawałby przyszły student prawa. Komisja mogłaby – żeby przypadkiem nie naruszyć dobrego samopoczucia kandydata – ocenić najwyżej jakość haseł i autoprezentacji. Potem zaś na podstawie takiej samooceny można by nie tylko przyjmować ludzi na studia, ale też sprawdzać skutki reformy edukacji. A wtedy już nic nie psułoby dobrego humoru ministrom i premierom.