Ta organizacja, która właśnie przekształca się w partię, podczas ostatnich wyborów otrzymała niecałe 2 proc. głosów. A ponieważ coraz głośniej mówi się o współpracy narodowców z Kongresem Nowej Prawicy, powstanie nowej formacji może zmienić układ sił w polskiej polityce. Oba ugrupowania łącznie mogą liczyć na około 6 proc. głosów. To już daje im szansę na wejście do Sejmu.

Na pierwszy rzut oka to fatalna wiadomość dla PiS, któremu ledwo udało się przytulić partyjki Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina, by nie mogły obskubać go z kilku procent wyborców. Tymczasem narodowcy wraz z korwinistami – zarówno razem, jak i osobno – osłabiają dominację Jarosława Kaczyńskiego i PiS na prawicy. Na domiar złego Ruch Narodowy planuje na 13 grudnia marsze – a więc wprost rzuca wyzwanie Kaczyńskiemu, dla którego rocznica wprowadzenia stanu wojennego ma się stać kluczowym dniem protestów przeciwko nieprawidłowościom wyborczym.

Nowa siła to jednak fatalna wiadomość także dla rządzącej koalicji. Po wakacjach politycy PO odetchnęli z ulgą. Mniej więcej wtedy KNP na dobre spadł w sondażach poniżej progu wyborczego. A to oznaczało, że jedyny potencjalny koalicjant Kaczyńskiego może się nie dostać do Sejmu. Gdyby bowiem do parlamentu weszły cztery partie: PiS, PO, PSL i SLD – premier Ewie Kopacz łatwo byłoby zmontować koalicję „wszyscy przeciw PiS". I stałoby się tak, nawet gdyby PiS wygrał wybory.

Ale gdy na prawo od PiS powstaje inicjatywa, która ma szanse wejść do Sejmu, kolejna układanka koalicyjna dla PO może nie być taka prosta. Bo mimo wszystkich różnic RN i KNP mogą być potencjalnym koalicjantem PiS.

PO nie będzie więc mogła spać spokojnie. Już nie może być pewna, że będzie rządzić. To dobra wiadomość, bo istotą demokracji jest realna możliwość zmiany władzy, a nie tylko teoretyczna. Dziś takiej możliwości nie ma, bo PiS – na własne życzenie – nie jest zdolny przejąć władzy.