Tego typu zdobycze pozyskane na aukcjach wzbudzają ogromne zainteresowanie. I to nie tylko ze względu na ceny, choć te nieustannie idą w górę. Widać to choćby po tym, jak w ostatnich 20 latach poszybowały w górę sumy licytowane za pamiątki po Chopinie.
Adam Mickiewicz mniej jest znany poza Polską od Fryderyka, ale kilkadziesiąt tysięcy euro, które trzeba było zapłacić za jego listy, to kwota trudna do zdobycia przez nasze instytucje, gdy trzeba dokonać nagłego zakupu. A takimi są najczęściej aukcyjne okazje. Wówczas nieocenioną pomoc okazują prywatni donatorzy.
Można oczywiście wartości materialnych pamiątek rozpatrywać w kategoriach rynkowych i niekiedy kolekcjonerzy traktują je jako rodzaj bezpiecznych inwestycji. Widać to i w tym roku, bo pandemia oraz lockdown nie zaszkodziły obrotom na światowych aukcjach.
Znacznie ważniejsza od materialnej jest wszakże wartość niewymierna takich pamiątek. Wiemy o tym szczególnie dobrze, nasze losy i burzliwa historia przetaczające się przez polskie ziemie spowodowały, że wiele kolekcji, rzeczy tak kruchych jak listy czy rękopisy, uległo zniszczeniu. Miejmy też świadomość, że coraz mniej jest tu do odkrycia, coraz trudniej o nadzieję, że gdzieś są ukryte skarby. To, co jest znane w rozmaitych kolekcjach, staje się zaś coraz droższe, więc ważne jest, że trafia i do naszych skarbnic, takich jak Biblioteka Narodowa.
Widać to właśnie na przykładzie korespondencji prowadzonej w 1837 r. przez Adama Mickiewicza z Alfredem de Vignym, niezwykle cenionym wówczas we Francji poetą i dramatopisarzem. Pokazuje ona rolę, jaką odgrywał polski poeta wśród ówczesnych elit intelektualnych. Zabiegał o wystawienie w Paryżu swojego dramatu, ale nie czynił tego z pozycji skromnego petenta-cudzoziemca. De Vigny rozmawiał z nim po partnersku, a ich listowne dysputy dotyczą także tematów wybiegających poza sprawę, na której Polakowi zależało.