Jakimś dewotkom (bo kto dziś chodzi do kościoła w środę?) ksiądz posypał głowy popiołem, będzie teraz trochę mniej zabaw (ale przecież nie zrezygnujemy z szaleństw weekendowych nocy po prekariackiej harówce w naszych Mordorach!). Na pewno bardziej postne będą posiłki (ale przecież już nasi sarmaccy przodkowie opanowali sztukę pichcenia wymyślnych dań rybnych, by się smacznie obeżreć i być w zgodzie z parafialnym nakazem). W sumie nic groźnego, ale trochę smutno po obżarstwie i innych ekscesach (a może sekscesach?) minionego bezpowrotnie festynu.
Ale przecież ileż już było karnawałów? Nieco starsi z nas pamiętają huczny, choć krótki, karnawał „Solidarności". Bardziej wiekowi wspominają karnawał wyzwolenia z hitlerowskiej okupacji, choć nie przez armię Andersowską, tylko niestety Czerwoną. Ale chociaż przez chwilę wydawało się, że powróci wolna Polska, i nawet podobno towarzysz Bierut chadzał na mszę. Albo króciutkie, choć pamiętne, karnawały nadziei po kolejnych „polskich miesiącach" w tym beznadziejnie wlokącym się PRL: po Październiku, po Grudniu i jakże mu tam. Ale zawsze post był dłuższy, coraz mniej niósł nadziei, coraz więcej zmęczenia albo i zwykłej nudy.
Zapewne lata 90. były karnawałem, najpierw trwożnego oczekiwania, potem już spełnień, kiedy przyjmowano nas do NATO, a na koniec do Unii. Dziś jest już nieodwołalnie post. Nie dlatego, że PiS rządzi, ale dlatego, że świat stał się groźny, coraz bardziej nieprzyjazny, a bezpieczeństwo wygrało starcie z wolnością. Nie tylko u nas. I to jest o wiele ważniejszy powód niż jakiekolwiek wyniki wyborów. Znowu nie tylko u nas. One są jedynie skutkiem, a nie przyczyną.
Następstwo postów i karnawałów jest najlepszym dowodem na błędność oświeceniowej koncepcji postępu, który miał być nieprzerwanie wznoszącą się ku górze krzywą, bo jutro powinno być lepsze niż dzisiaj, a pojutrze z najlepszych najlepsze! Mają rację Azjaci, kiedy twierdzą, że wszystko już było i wszystko będzie znowu: aż do znudzenia. Podobnie myśleli nasi starożytni, tylko my – zadufani w postęp – nie chcieliśmy wierzyć. Nie wtedy trzeba się więc martwić, kiedy jest źle, bo jutro znowu będzie dobrze, tylko nie wiadomo kiedy. Trzeba się było martwić w dniach beztroskiego karnawału.
Ale zawsze można się czegoś nauczyć. Ci, którzy są dziś na górze, niech się uczą pokory, bo nieuchronnie spadną nisko. Ci, którzy są dziś na dole, niech się wyzbędą obrażonej pogardy i nauczą czegoś od rządzących, bo może się przydać, gdy ich znowu wydźwignie następstwo postów i karnawałów. Bo tylko wtedy postna gorycz wzbogaci nasz rozum.