Obietnice waloryzacji świadczenia 500+ do 800 zł, wprowadzenia darmowych leków dla seniorów powyżej 65 roku życia i dzieci, wreszcie obietnica jeżdżenia po Polsce darmowymi autostradami – wszystkie one miały być wyborczym kontraktem, rodzajem oferty wiązanej: wy nam trzecią kadencję, my wam worek z prezentami. Przy okazji liczono niewątpliwie na zapędzenie w kozi róg Koalicji Obywatelskiej i zmuszenie jej do mówienia językiem ekonomistów świadomych tego, że budżet państwa nie jest bez dna.
Problem w tym, że wcześniej PiS przez osiem lat rządów roztaczało wokół siebie aurę siły politycznie omnipotentnej. To opozycja miała być spod znaku „nie da się”, PiS zaś było partią „da się”. I to da się, jeśli trzeba, w jedną czy dwie noce potrzebne do rytualnego przegłosowania projektu przez parlament (choć po 2019 roku proces ten wydłużył się o 30 dni spędzane przez ustawę w odbitym przez opozycję Senacie). Teraz jednak PiS zagrało kartą „da się, ale po wyborach”. I znalazło się na spalonym.
Czytaj więcej
Trwają prace, by ustawa o 800+ została uchwalona w tej kadencji Sejmu - oświadczył prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Pułapkę ofsajdową założyła Koalicja Obywatelska, wykorzystując najsłabszy element misternego planu PiS. A jest nim fakt, że nie mamy roku 2015, gdy PiS szło po władzę i musiało uzależniać realizację obietnic wyborczych od tego, czy wyborcy powierzą mu stery rządów w kraju. W 2023 roku PiS rządzi samodzielnie od ośmiu lat, a skoro tak, to dlaczego chce czekać do jesieni?