Krzysztof Adam Kowalczyk: Polowanie na procenty się kończy

Mimo że nawet najlepsze lokaty zaledwie w połowie redukują inflacyjne straty na oszczędnościach, oprocentowanie zaczyna spadać. Bankowa wojna o depozyty ledwo się zaczęła, a już się skończyła.

Publikacja: 02.02.2023 10:07

Banki nie mają obecnie zwiększonego popytu na kredyty, a depozytów mają wystarczająco dużo

Banki nie mają obecnie zwiększonego popytu na kredyty, a depozytów mają wystarczająco dużo

Foto: AdobeStock

Jeśliś – Drogi Czytelniku – skuszony tytułem spodziewał się tekstu o obławach drogówki na kierowców siadających za kółkiem zaraz po spożyciu czy padających ofiarą zjawiska „dzień po”, przepraszam, że Cię rozczaruję. Ten tekst będzie o czymś innym. Z codziennego oglądu ulic wynika zresztą, że policja wyjątkowo rzadko w ostatnich latach poluje na jeżdżących z promilami, trudno więc pisać o czymś, czego nie ma.

Ten tekst będzie o procentach płaconych przez banki klientom. Oddają oni w ręce finansistów ciężko wypracowana krwawicę w nadziei, że choć w części uratują ją przed wampirzymi kłami inflacji. Niestety, dostępne lokaty na ogół nie chronią oszczędności w pełni. Owszem, po epoce lodowcowej, z marnym oprocentowaniem rzędu 0,1-0,5 proc., coś się w bankach ruszyło i w ubiegłym roku pojawiły się lokaty najpierw na 6, wreszcie 7, a nawet 8 proc. rocznie. Ale te odsetki nawet w połowie nie pokrywają utraty wartości przez zgromadzone pieniądze. Inflacja przecież urosła od stycznia do października z 9,4 do aż 17,9 proc., a na koniec roku sięgnęła 16,6 proc.

Czytaj więcej

Banki już nie walczą ostro o depozyty klientów

Nieźle trzeba się napocić, by skorzystać choć z tych niezerowych, acz nienadążających za inflacją ofert. Banki nazywają je promocyjnymi i ograniczają tylko do nowych pieniędzy. Nie ma więc mowy o dotychczasowym dobrym oprocentowaniu, gdy skończy się termin lokaty. Trzeba szukać kolejnego banku, a potem kolejnego. I tak w kółko, panie Macieju.

W tym kolejnym banku chętnie Twoje pieniądze przyjmą, ale np. pod warunkiem, że lokata będzie się sama odnawiać. Jeśli się jednak cieszysz, że znalazłeś bankierów traktujących klienta fair, jesteś w błędzie. Po trzech miesiącach (albo dużo później, jeśli straciłeś czujność) zauważysz, że owszem, lokata się odnowiła, ale na marne 0,5 proc. rocznie. Rozbój w biały dzień.

Trzeba więc stosować wobec banków – tak jak w ruchu drogowym – zasadę ograniczonego zaufania. Albo wręcz jego braku. I pamiętać o terminach końca lokaty. A przede wszystkim czytać regulaminy „promocji”, gdzie te wszystkie zasadzki są opisane, ale w tak nieprzejrzysty sposób, by od lektury odstręczać.

Szczególnie wkurza mnie, gdy ten sam bank, który daje owe głodowe 0,5 proc., kusi mnie w systemie transakcyjnym kartą kredytową z RRSO (rzeczywistą roczna stopą oprocentowania) na poziomie 24 proc. z hakiem. Bezczelność. Spece od profilowania klientów powinni wylecieć z roboty.

Zdaniem większości w Radzie inflacja będzie wobec hamowania gospodarki się zmniejszać, więc rynek spodziewa się raczej cięć stóp niż dalszych podwyżek

Kolejna zła wiadomość, to ta, że oprocentowanie kolejnych „promocyjnych” lokat już zaczyna maleć. Dzieje się tak, bo cena pieniądza w bankach de facto powiązania jest ze stopami procentowymi NBP i na ogół wyprzedza ich zmiany, a sterująca stopami RPP po prawie rocznym okresie podwyżek uznała, że już wystarczy. Zdaniem większości w Radzie inflacja będzie wobec hamowania gospodarki się zmniejszać, więc rynek spodziewa się raczej cięć stóp niż dalszych podwyżek.

Co więcej, banki nie mają obecnie zwiększonego popytu na kredyty (zwłaszcza hipoteki są w dołku), a depozytów mają wystarczająco dużo. Wszystko więc wskazuje na to, że zaledwie paromiesięczna wojna (wojenka?) na rynku lokat się kończy.

Gdyby taki scenariusz miał się rzeczywiście ziścić, to przy atrakcyjnym oprocentowaniu racjonalne wydawałoby się wybieranie teraz ofert dłuższych, dwunasto- czy sześciomiesięcznych, w miejsce kwartalnych. W przeciwnym razie nawet nominalne zyski z naszych kolejnych krótszych depozytów stopnieją. No i wtedy ktoś powie: po co pisać o czymś, czego nie ma?

Jeśliś – Drogi Czytelniku – skuszony tytułem spodziewał się tekstu o obławach drogówki na kierowców siadających za kółkiem zaraz po spożyciu czy padających ofiarą zjawiska „dzień po”, przepraszam, że Cię rozczaruję. Ten tekst będzie o czymś innym. Z codziennego oglądu ulic wynika zresztą, że policja wyjątkowo rzadko w ostatnich latach poluje na jeżdżących z promilami, trudno więc pisać o czymś, czego nie ma.

Pozostało 89% artykułu
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Po exposé Radosława Sikorskiego. Polska ma wreszcie pomysł na UE
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budownictwo socjalne to błędna ścieżka