Jeśliś – Drogi Czytelniku – skuszony tytułem spodziewał się tekstu o obławach drogówki na kierowców siadających za kółkiem zaraz po spożyciu czy padających ofiarą zjawiska „dzień po”, przepraszam, że Cię rozczaruję. Ten tekst będzie o czymś innym. Z codziennego oglądu ulic wynika zresztą, że policja wyjątkowo rzadko w ostatnich latach poluje na jeżdżących z promilami, trudno więc pisać o czymś, czego nie ma.
Ten tekst będzie o procentach płaconych przez banki klientom. Oddają oni w ręce finansistów ciężko wypracowana krwawicę w nadziei, że choć w części uratują ją przed wampirzymi kłami inflacji. Niestety, dostępne lokaty na ogół nie chronią oszczędności w pełni. Owszem, po epoce lodowcowej, z marnym oprocentowaniem rzędu 0,1-0,5 proc., coś się w bankach ruszyło i w ubiegłym roku pojawiły się lokaty najpierw na 6, wreszcie 7, a nawet 8 proc. rocznie. Ale te odsetki nawet w połowie nie pokrywają utraty wartości przez zgromadzone pieniądze. Inflacja przecież urosła od stycznia do października z 9,4 do aż 17,9 proc., a na koniec roku sięgnęła 16,6 proc.
Czytaj więcej
Atrakcyjnych, wysoko oprocentowanych ofert oszczędzania będzie powoli ubywać z rynku – oceniają eksperci. Bankowcy stracili zapał do wojny o lokaty.
Nieźle trzeba się napocić, by skorzystać choć z tych niezerowych, acz nienadążających za inflacją ofert. Banki nazywają je promocyjnymi i ograniczają tylko do nowych pieniędzy. Nie ma więc mowy o dotychczasowym dobrym oprocentowaniu, gdy skończy się termin lokaty. Trzeba szukać kolejnego banku, a potem kolejnego. I tak w kółko, panie Macieju.
W tym kolejnym banku chętnie Twoje pieniądze przyjmą, ale np. pod warunkiem, że lokata będzie się sama odnawiać. Jeśli się jednak cieszysz, że znalazłeś bankierów traktujących klienta fair, jesteś w błędzie. Po trzech miesiącach (albo dużo później, jeśli straciłeś czujność) zauważysz, że owszem, lokata się odnowiła, ale na marne 0,5 proc. rocznie. Rozbój w biały dzień.