Elon Musk, który – jak sam zadeklarował, rzecz jasna na Twitterze – „uwolnił ptaszynę” (nawiązanie do graficznego symbolu Twittera), płacąc za serwis 44 mld dol., zabrał się za swoje porządki w serwisie. I – wbrew wszystkim pięknym deklaracjom na temat wolności słowa, która ma zapanować pod jego rządami – zaczął od tego, co można byłoby na Twitterze spieniężyć.
Cóż, można to nawet zrozumieć, w końcu mówimy o człowieku, który wydał 44 mld dol. na serwis notujący w 2021 r. 200 mln dol. straty, co i tak było sukcesem, bo rok wcześniej strata ta wyniosła 1,1 mld dol. Problem w tym, że – pod płaszczykiem „końca z systemem panów i chłopów”, jaki miał obowiązywać przed jego światłymi rządami – postanowił uderzyć w wiarygodność Twittera jako źródła komunikacji.
Czytaj więcej
Nowy szef Twittera Elon Musk ogłosił, ile miesięcznie będzie kosztowała usługa Twitter Blue, pozwalająca na posiadanie zweryfikowanego konta.
Czym bowiem jest „niebieski znaczek”, który Musk chce „oddać ludziom za 8 dol. miesięcznie”? Dotychczas był on gwarancją tego, że osoba bądź instytucja, która go posiada, jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Innymi słowy był to wentyl bezpieczeństwa chroniący nas przed skutkami anonimowości w internecie, która pozwala każdemu ogłosić się papieżem, prezydentem czy Napoleonem. I choć np. w przypadku Napoleona można mieć podejrzenia, że osoba twierdząca na Twitterze, że jest cesarzem Francji może nie mówić nam całej prawdy, to już w przypadku polityków, artystów czy dziennikarzy można dać się oszukać i wziąć „podszywkę” za oryginał. To zdarza się już teraz – ba, są nawet użytkownicy, którzy specjalizują się w „zdejmowaniu skalpów” osób niezwracających uwagi na brak owego „niebieskiego znaczka”.