Artur Bartkiewicz: Jak Elon Musk zniszczy Twittera

Najpierw było dużo o wolności słowa i demokracji, po czym okazało się, że chodzi o osiem dolarów miesięcznie za pozbawienie serwisu wiarygodności i zamianę internetowej agory w hałaśliwy bazar, na którym dobrze będą się czuć głównie ci, którzy lubią dużo krzyku.

Publikacja: 02.11.2022 16:22

Ktoś, kto jest genialnym wizjonerem w dziedzinie podboju kosmosu tudzież motoryzacji, niekoniecznie

Ktoś, kto jest genialnym wizjonerem w dziedzinie podboju kosmosu tudzież motoryzacji, niekoniecznie jest najlepszym strażnikiem debaty publicznej

Foto: AFP

Elon Musk, który – jak sam zadeklarował, rzecz jasna na Twitterze – „uwolnił ptaszynę” (nawiązanie do graficznego symbolu Twittera), płacąc za serwis 44 mld dol., zabrał się za swoje porządki w serwisie. I – wbrew wszystkim pięknym deklaracjom na temat wolności słowa, która ma zapanować pod jego rządami – zaczął od tego, co można byłoby na Twitterze spieniężyć.

Cóż, można to nawet zrozumieć, w końcu mówimy o człowieku, który wydał 44 mld dol. na serwis notujący w 2021 r. 200 mln dol. straty, co i tak było sukcesem, bo rok wcześniej strata ta wyniosła 1,1 mld dol. Problem w tym, że – pod płaszczykiem „końca z systemem panów i chłopów”, jaki miał obowiązywać przed jego światłymi rządami – postanowił uderzyć w wiarygodność Twittera jako źródła komunikacji.

Czytaj więcej

Zmiany na Twitterze. Elon Musk ujawnił, ile będzie wynosiła miesięczna opłata

Czym bowiem jest „niebieski znaczek”, który Musk chce „oddać ludziom za 8 dol. miesięcznie”? Dotychczas był on gwarancją tego, że osoba bądź instytucja, która go posiada, jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Innymi słowy był to wentyl bezpieczeństwa chroniący nas przed skutkami anonimowości w internecie, która pozwala każdemu ogłosić się papieżem, prezydentem czy Napoleonem. I choć np. w przypadku Napoleona można mieć podejrzenia, że osoba twierdząca na Twitterze, że jest cesarzem Francji może nie mówić nam całej prawdy, to już w przypadku polityków, artystów czy dziennikarzy można dać się oszukać i wziąć „podszywkę” za oryginał. To zdarza się już teraz – ba, są nawet użytkownicy, którzy specjalizują się w „zdejmowaniu skalpów” osób niezwracających uwagi na brak owego „niebieskiego znaczka”.

Gdyby Jegwgienij Prigożyn nie był zajęty obecnie walkami w Donbasie, wówczas zapewne już zakładałby kolejną farmę trolli, oczywiście po obowiązkowym wystrzeleniu korków szampana na Kremlu

Co jednak się stanie, gdy posiadanie „zweryfikowanego konta” będzie oznaczać tylko to, że stać nas było na wydanie 8 dol. miesięcznie? Cóż – można się spodziewać pewnego chaosu, niekoniecznie twórczego. Owszem, może sytuacja Twittera nieco się poprawi, ale w kontekście jego użyteczności w debacie publicznej i wiarygodności możemy spodziewać się ewolucji w stronę bazaru, na którym fałszywi Morawieccy będą się kłócić z fałszywymi Tuskami, a inni, podszywający się pod dziennikarzy, będą kompromitować nielubiane redakcje ku uciesze tej części opinii publicznej, która od debaty woli igrzyska. Niewątpliwie ten i ów wykorzysta też sytuację, by – nie tylko dla zabawy – podrzucić jakąś teorię spiskową albo korzystną narrację na temat bieżących wydarzeń. Gdyby Jegwgienij Prigożyn nie był zajęty obecnie walkami w Donbasie, wówczas zapewne już zakładałby kolejną farmę trolli, oczywiście po obowiązkowym wystrzeleniu korków szampana na Kremlu.

Tyle że mówimy o Elonie Musku, więc wszystko może się jeszcze kilka razy zmienić. Już jednak pierwsze podejście miliardera do zarządzania platformą, która w ostatnich latach zyskała status potężniejszy niż niejedno „klasyczne” medium, pokazuje, że ktoś, kto jest genialnym wizjonerem w dziedzinie podboju kosmosu tudzież motoryzacji, niekoniecznie jest najlepszym strażnikiem debaty publicznej. A pytanie o to, czy stać nas na to, by posiadające potężną siłę oddziaływania media społecznościowe pozostawiać na łasce i niełasce kaprysów miliarderów, staje się coraz bardziej palące.

Elon Musk, który – jak sam zadeklarował, rzecz jasna na Twitterze – „uwolnił ptaszynę” (nawiązanie do graficznego symbolu Twittera), płacąc za serwis 44 mld dol., zabrał się za swoje porządki w serwisie. I – wbrew wszystkim pięknym deklaracjom na temat wolności słowa, która ma zapanować pod jego rządami – zaczął od tego, co można byłoby na Twitterze spieniężyć.

Cóż, można to nawet zrozumieć, w końcu mówimy o człowieku, który wydał 44 mld dol. na serwis notujący w 2021 r. 200 mln dol. straty, co i tak było sukcesem, bo rok wcześniej strata ta wyniosła 1,1 mld dol. Problem w tym, że – pod płaszczykiem „końca z systemem panów i chłopów”, jaki miał obowiązywać przed jego światłymi rządami – postanowił uderzyć w wiarygodność Twittera jako źródła komunikacji.

Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier, Kaszub, zrozumiał Ślązaków
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego