Od trzech miesięcy na linii Warszawa-Budapeszt panuje cisza. Współpraca Grupy Wyszehradzkiej została zamrożona. Podczas gdy Polska zdecydowanie zaangażowała się w pomoc Ukrainie, Węgry okazały się największym sojusznikiem Putina w Unii Europejskiej. Tak dramatyczna różnica nie pozwoliła utrzymać status quo w polsko-węgierskich relacjach.
A jednak to nie wystarcza. Warszawa wciąż nie postawiła tu kropki nad „i”. Po niedawnej wizycie prezydent Węgier Kataliny Novák można było przeczytać na koncie twitterowym kancelarii prezydenta, że relacje między oboma krajami są „znakomite”.
Czytaj więcej
Viktor Orbán wprowadził stan wyjątkowy. Powodem jest wojna w Ukrainie. Umożliwi mu to zarządzanie za pomocą dekretów. Wetem wobec embarga na rosyjską ropę węgierski premier podtrzymuje strumień pieniędzy dla reżimu Putina. Może sobie na to pozwolić, bo stoi za nim Warszawa.
Orbán od wielu tygodni blokuje najważniejszą karę, jaką przynajmniej na razie jest gotowa nałożyć na Rosję Unia: embargo na import ropy. Ponieważ Budapeszt w przewidywalnej przyszłości zrezygnował z dotacji z Funduszu Odbudowy, węgierski przywódca uważa, że Bruksela nie ma narzędzi, aby go ukarać za sprzyjanie rosyjskiego agresorowi. Nic też nie robi sobie z nacisków unijnej centrali na rzecz przywrócenia zasad państwa prawa, niezależności sądownictwa czy wolności mediów. W środę wchodzą w życie przepisy stanu wyjątkowego, które pozwolą mu rządzić z użyciem dekretów i pominięciem parlamentu. Otoczenie Orbána nie zamierza też rozliczać się z coraz liczniejszych zarzutów o korupcję. Wszystko to rozbija Unię od środka w chwili, gdy powinna być jak najbardziej zjednoczona wobec rosyjskiej agresji.
Jest jednak sposób na węgierski reżim. To nieco zapomniana procedura z artykułu 7. Traktatu o UE, która mogłaby nawet doprowadzić do odebrania władzom w Budapeszcie prawa głosu w Radzie UE i sprowadziłaby Węgry do roli członka drugiej kategorii. Wymagałoby to jednak poparcia wszystkich krajów Unii poza bezpośrednio zainteresowanym. A więc także i Polski.