Każdy miał w życiu taką sytuację, że na weselu lub pierwszej komunii krewniaka został usadzony obok nieznanego sobie wcześniej mężczyzny, dość miłej powierzchowności, który po każdym kolejnym kieliszku alkoholu w sposób coraz bardziej natarczywy przedstawia swoją wizję świata. I ów mężczyzna wygłasza swoje słuszne poglądy na wszystko tonem nieznoszącym sprzeciwu, z wielką nonszalancją rozwiązując najpoważniejsze dylematy polityczne, ekonomiczne czy społeczne. I każdy z pewnością pamięta sytuację nasilającego się zażenowania, gdy tego musiał słuchać.

Czytaj więcej

Krzysztof Adam Kowalczyk: Mateusz Morawiecki i huzia na Norwegię!

Ale każde wesele kiedyś się kończy, podobnie jak przyjęcie komunijne. Gorzej, gdy podobne wrażenie ma się, słuchając nie jowialnej gaduły na rodzinnym przyjęciu, ale szefa polskiego rządu, który zasiadł z młodymi ludźmi i dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, kto jest elitą (i dlaczego to szewc, a nie informatyk), czy łaje kraje, które bogacą się pośrednio na wojnie, jaką Rosja prowadzi na terytorium Ukrainy. Bo krępującego współbiesiadnika można by jeszcze zrozumieć, wypowiadanie swoich teorii jest sposobem na zaistnienie przy stole. A w przypadku premiera polskiego rządu…

Tu rodzą się pytania: po co premier zaczepia Norwegię? Przecież to kraj, od którego zależy nasze bezpieczeństwo energetyczne, tam część swoich złóż ma PGNiG, stamtąd będziemy czerpać gaz rurociągiem, który właśnie Polska kończy budować. W dodatku to kraj, który odgrywa ważną rolę w NATO i będzie odgrywał jeszcze większą po tym, jak do sojuszu dołączą Szwecja i Finlandia. Kraj blisko współpracujący z naszym kluczowym sojusznikiem, czyli z USA. I co właściwie Morawiecki chciał zasugerować? Że Norwegowie mają krew na rękach, bo po wybuchu wojny 24 lutego ceny surowców poszły w górę i Norwegowie zarobili – według szefa polskiego rządu – dodatkowe 100 mld euro? Że powinni się tymi pieniędzmi podzielić? Czy premier podjął w tym celu jakieś kroki dyplomatyczne? Nie twierdzę, że nie należy naszych sojuszników krytykować, ale jak się to robi, to warto sobie postawić pytanie: w jakim celu? Jaki cel chce osiągnąć premier? Czy to tylko takie gadanie, jak przy stole na komunii?

Podobne pytania rodzą wypowiedzi o tym, kto jest prawdziwą elitą: informatyk czy szewc. Premier mistrzowsko rozegrał resentymenty dotyczące społecznych nierówności i ganił zamożnych, rzekomo egoistycznych informatyków, którzy myślą tylko o wysokich zarobkach i zagranicznych wczasach, przeciwstawiając im szewca, który gros swego wolnego czasu poświęca na działalność społeczną, by walczyć o społeczeństwo. „I kto jest członkiem elity państwa polskiego?” – pytał retorycznie premier. I znów można zapytać: po co takie rzeczy opowiada szef rządu na transmitowanym spotkaniu z młodzieżą? Jakiemu dobru ma to służyć? Czy to znów nie są opowieści wujcia na weselu?