Biskupi w ten sposób próbowali pomóc Polsce uratować twarz w sytuacji, w której duża część Europy boryka się z napływem uchodźców. Gest Kościoła – który odpowiedział w ten sposób na wezwanie papieża Franciszka – wydawał się dla państwa korzystny. Ot, dowód, że Polacy nie zapomnieli znaczenia słowa „solidarność".
Ale nawet kilkudziesięcioro staruszków, samotnych kobiet z dziećmi czy chorych potrzebujących pomocy to było za dużo jak na możliwości polskiego państwa. Bo bez stosownych pozwoleń ze strony administracji rządowej – szczególnie MSW i MSZ – Kościół nie był w stanie nic wskórać. Przez ostatnie miesiące (biskupi wyszli ze swą inicjatywą jeszcze w kwietniu!) państwo nie potrafiło załatwić tej sprawy, przedstawiciele Kościoła tracą więc już nadzieję, że ideę korytarzy humanitarnych, nawet na bardzo skromną skalę, uda się wcielić w życie. Tłumaczenia, że państwo nie jest w stanie ani zapewnić bezpieczeństwa tym kilkudziesięciu osobom, ani zweryfikować, czy nie są terrorystami, przy tak małej liczbie uchodźców nie brzmią przekonująco. Nie mówimy przecież o otwarciu granic dla wszystkich, lecz sprowadzeniu niewielkiej wyselekcjonowanej grupy osób z obozów na Bliskim Wschodzie.