Reakcje na wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE, który stwierdził, że polskie przepisy o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów są niezgodne z unijnym prawem, to sygnał, że obóz władzy idzie na zwarcie z Brukselą. Intrygujące, że decyzję TSUE tym samym językiem komentowali zarówno sprawca całej awantury, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, jak i premier Mateusz Morawiecki, który miał ratować relacje z Unią. Zdaniem premiera wyrok dyskryminuje Polskę, która wprowadziła podobne mechanizmy co Hiszpania i Niemcy (to nie do końca prawda). Ziobro również oburzał się na kolonialne traktowanie Polski, u którego podstaw leży segregacja państw na lepsze i gorsze. Grzmiał, że to wyrok na polityczne zamówienie z Brukseli. Politycy Zjednoczonej Prawicy najwyraźniej liczą, że odwołanie się do suwerenności przyniesie im sympatię u wyborców.

Ale to taktyka ryzykowna z dwóch powodów. Po pierwsze, nawet politycy w PiS przyznają, że tzw. reforma sprawiedliwości skończyła się klapą. „Wiele spraw się tu nie udało" – mówił Jarosław Kaczyński dla Interii w maju 2021 r. A bliski mu marszałek Ryszard Terlecki wyznawał, że reforma nie udała się tak, jak tego oczekiwano, m.in. z powodu słabej jakości ustaw przygotowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Tzw. reforma nie sprawiła, że obywatele są z sądów bardziej zadowoleni, a równocześnie wywołała potężny konflikt z Unią, doprowadzając do uznania Polski za kraj mający problemy z praworządnością, łącznie z uruchomieniem art. 7 traktatu. Dlatego dziś łatwiej mówić o suwerenności, niż przyznać, że poniosło się klęskę. A nie mogło się udać, bo podporządkowanie sądownictwa Zbigniewowi Ziobrze (który przyznał kiedyś wprost, że do Krajowej Rady Sądownictwa zgłoszono sędziów chętnych kooperować z „dobrą zmianą") nie jest metodą na budowę sprawniejszego wymiaru sprawiedliwości. PiS płaci więc kolosalną polityczną cenę za coś, co nie przyniosło mu oczekiwanych skutków.

Ale i odwoływanie się do suwerenistycznej retoryki jest ryzykowne. Pohukiwanie na Brukselę daje satysfakcję radykalnej części elektoratu. Ale w pewnym momencie może się obrócić przeciwko PiS. Polacy lubią, jak się ich szanuje i ostrą retoryką leczy narodowe kompleksy. Ale za pewną granicą europieniactwo może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. Zaogniają się relacje z Czechami, Niemcami, Brukselą oraz USA. A poparcie dla PiS za „wstawanie z kolan" może się łatwo zmienić w niepokój o to, czy osamotnienie naszego kraju nie zagraża bezpieczeństwu. PiS udało się przed wyborami w 2019 r. ukoić lęki przed polexitem. Jeśli dziś pójdzie za daleko, może jednak te lęki na powrót obudzić. Dla powracającego z Brukseli Donalda Tuska byłaby to doskonała wiadomość.