Prawie równocześnie odezwał się Scotland Yard i Europejski Trybunał Praw Człowieka. Pierwszy rozesłał list gończy za kolejnym uczestnikiem próby otrucia Siergieja Skripala w Salisbury w 2018 roku. Trzeci członek grupy trucicieli Denis Siergiejew też okazał się agentem rosyjskiego wywiadu wojskowego. Trybunał zaś uznał, że dwaj inni truciciele (którzy w 2006 roku zamordowali Aleksandra Litwinienkę) „działali jako agenci państwa rosyjskiego". Po 15 latach śledztw i procesów sędziowie (przy wetującym prawniku z Rosji) nakazali Moskwie wypłacenie odszkodowania wdowie po zamordowanym.

Czytaj więcej

Skripal i inni. Polowanie na odszczepieńców

Na działania Scotland Yardu Kreml zareagował, tradycyjnie oskarżając Londyn o „podgrzewanie atmosfery rusofobii". Wyrok Trybunału nie doczekał się nawet komentarzy. Każde takie orzeczenie dotyczące Rosji musi być jednak zatwierdzone przez rosyjski sąd, nie ma więc wątpliwości, że wyrok nie zostanie wykonany.

Największe zamieszanie na Kremlu wywołał jednak nie wyrok sądu i list gończy (obecne rosyjskie władze nie ukrywają swej pogardy dla prawa, szczególnie europejskiego), ale wypowiedź tureckiego prezydenta Recepa Erdogana. A on zapewnił Moskwę, że Ankara nigdy nie uzna aneksji Krymu. Wcześniej tureckie MSZ ogłosiło, że nie uznaje części rosyjskich wyborów parlamentarnych – tych przeprowadzonych na półwyspie. Natychmiast ostro zareagowała na to Moskwa. W tej sytuacji prezydent Erdogan najwyraźniej postanowił postawić kropkę nad i. Na Kremlu nastąpiła konsternacja, bo turecki przywódca za tydzień przyjeżdża na spotkanie z prezydentem Putinem. Konsternacja tym większa, że wcześniej sam Putin publicznie zauważył, że „Erdogan dotrzymuje słowa", i teraz Moskwa nie wie, czego może się spodziewać po jego wizycie.

Wcześniej zaś triumfujący Kreml zdążył zwiększyć swój budżet wojskowy. Teraz okazało się, że ma przeciwników, którzy nie ustępują.