Na niedzielnej konwencji samorządowej PiS mówił: – My nie dzielimy Polski i Polaków, my chcemy łączyć, chcemy sklejać, i to robimy.
Również w sobotę na Westerplatte wzywał do jedności w dniach stulecia niepodległości. W piątek zaś Morawiecki wszedł w polemikę z prezesem IPN, który podczas rocznicy Porozumień Sierpniowych porównał Okrągły Stół do Jałty. W swoim przemówieniu szef rządu mówił, że choć był sam krytyczny wobec rozmów w 1989 r., to dziś zmienił zdanie. – Trzeba rozmawiać – podkreślał.
Gdy Morawiecki został szefem rządu, w Brukseli początek jego urzędowania nazywano „ofensywą uśmiechów". Premier zmienił język i formę kontaktów dyplomatycznych, co po impasie z czasów rządu Beaty Szydło znacząco poprawiło atmosferę. Dziś widać, że „ofensywa uśmiechów" to pomysł PiS na najbliższe miesiące, gdy toczyć się będzie permanentna kampania wyborcza. Wyraźnie widać, że Morawiecki coraz silniej wyrasta na jednego z najważniejszych liderów PiS i to on będzie twarzą działań kampanijnych. Cel jest prosty – odzyskać umiarkowanych wyborców i tych, którzy są już zmęczeni totalnym konfliktem. Czyli generalnie chodzi o powtórzenie kampanii z 2015 r., którą PiS wygrał nie dzięki hasłom radykalnym, ale dzięki zwróceniu się do centrum.
Tu jednak dochodzimy do pewnego problemu. Komu bowiem mamy wierzyć? Morawieckiemu, który zachęca do dialogu z przeciwnikami politycznymi, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu, który nazwał ich kanaliami? Premierowi, gdy mówi, że nie dzieli Polaków, czy prezesowi, który mówi o Polakach gorszego sortu? Szefowi rządu, mówiącemu, że warto rozmawiać, czy też tym politykom PiS, którzy dają opozycji 30 sekund na wypowiedź podczas ważnych debat w parlamencie? Morawieckiemu, który mówi o jedności, czy posłance Pawłowicz, która aprobuje bicie w twarz politycznych przeciwników? Jeśli Morawiecki chce być wiarygodny, powinien nie tyle zmienić język, ile od środka zmienić PiS. Jeśli to się nie stanie, ofensywa uśmiechów będzie tylko pustym kampanijnym zagraniem. ©?