To, że stało się to po aż sześciu dniach, jest ważne. Nawet bowiem biorąc za dobrą monetę słowa szefa Platformy, że nie wiedział o tym, iż platformerska większość komisji nosi się z zamiarem usunięcia posłów PiS, trudno uwierzyć, aby był on tak zapracowany, że – jeśli istotnie nie spodobała mu się decyzja partyjnych kolegów – nie mógł publicznie ustosunkować się do niej wcześniej.
Ważnym faktem jest też to, że odcinając się od wykluczenia Kempy i Wassermanna, Tusk – bez podania źródła – kajał się słowami komentarza Dominiki Wielowieyskiej i Wojciecha Czuchnowskiego z „GW”, którzy napisali, że „Platformie wolno mniej”, bo komisja powstała po to, żeby zbadać „podejrzane kontakty z biznesem hazardowym ważnych polityków PO”.
Ważne jest też, że obecny schemat działania premiera przypomina jego postępowanie w innej sprawie – kiedy po opublikowaniu książki Pawła Zyzaka o Wałęsie minister Kudrycka zapowiedziała wysłanie inspekcji na Uniwersytet Jagielloński. Większość mediów popierała wtedy Wałęsę i PO, ale zarazem tę konkretną akcję platformerskiej minister ocenił zdecydowanie krytycznie również dziennikarski mainstream. I Tusk odciął się od Kudryckiej – wtedy, kiedy postawa mediów była już jasna, po kilkudziesięciu godzinach.
Tym razem potrzebował aż kilkuset godzin, ale podobny wydaje się być i schemat, i motywy działania premiera. Możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że jego piątkowa deklaracja jest efektem wsłuchiwania się w media i w sondaże. W te media, na których poparcie lub przynajmniej warunkowe pobłażanie z reguły może liczyć, a które – z „Wyborczą” na czele – akcję Platformy w komisji hazardowej uznały jednak za niebezpieczne złamanie demokratycznych obyczajów.
I w sondaże, które – mam na myśli przede wszystkim ostatni komunikat CBOS – pokazały, że akcja PO bardzo nie podoba się również części wyborców, dotąd skłonnych do głosowania na Platformę. I – co dla PO jest jeszcze groźniejszym memento – że swoje notowania potrafi zwiększyć Prawo i Sprawiedliwość.