Debata Tusk - Kwaśniewski to oczywiście przytyczek w nos Jarosława Kaczyńskiego. Lider PO odgrywa się za teksty o "pomocnikach Kwaśniewskiego", za to, że PiS traktował go przez dwa tygodnie jak powietrze. - Teraz to ty będziesz musiał poczekać w kolejce - sugeruje Tusk Kaczyńskiemu. Ta chwilowa satysfakcja przysłoniła chyba strategom Platformy prawdziwe niebezpieczeństwo. Na debacie z Kwaśniewskim lider PO ma bowiem niewiele do zyskania, a bardzo dużo do stracenia. Jeśli będzie ostro atakował PiS, wyjdzie na sojusznika LiD, bo przecież eksprezydent też nie będzie Kaczyńskiego chwalił.

Znacznie bardziej opłacalna dla Tuska byłaby taktyka sugerująca, że w odróżnieniu od Kaczyńskiego nie będzie debatował z liderami jakichś małych ugrupowań typu LiD, i twarde stwierdzenie, że jeśli z kimś ma toczyć spór, to tylko z liderem PiS. Nawet dwa razy: mecz i rewanż. Tymczasem okazało się, że blade twarze z Platformy mają podwójne języki: kiedy Kaczyński debatuje z Kwaśniewskim, to jest to skandal, a kiedy to samo robi Tusk, to dlatego że "poważna rozmowa jest potrzebna opinii publicznej".

Narzucono w ten sposób konkurencji temat zastępczy: kto z kim może, kto nie może i w jakiej kolejności. A inne partie z radością wskoczyły w tę pułapkę. Proszę sobie przypomnieć - najpierw "starcie gigantów" zaabsorbowało uwagę mediów na dobry tydzień. Potem kolejne dwa dni zdominowały analizy samej debaty.

Teraz media zajmują się głównie pojedynkiem Tusk - Kwaśniewski, a kiedy echa tej debaty wybrzmią na dobre, będzie już połowa przyszłego tygodnia. W sam raz, żeby zorganizować ostatnią debatę Tusk - Kaczyński, wypełnić nią połowę czasu programów informacyjnych i odkryć, że na prawdziwą kampanię nie ma już czasu. W ten sposób PiS ominie ryzykowne spory o podatki, aborcję, strajki w szpitalach czy działania CBA. A Kwaśniewski i Tusk walnie w tym Kaczyńskiemu pomogą.