To trudna próba. Tuskowi po przeżytym zawodzie na długi czas pozostało spojrzenie Gargamela i zaciśnięte szczęki, z których wyleczył się, na szczęście swoje i swojej partii, dopiero tuż przed wyborami. Kaczyński na razie również nie umie sobie poradzić ze stresem. Ustawia oponentów w jednym szeregu z mordercą księdza Popiełuszki, szuka winnych w TVP i narzeka na szeroki front przeciwko PiS (a przecież – tu l'as voulu, George Dandin).

Budzi to obawy o styl, jaki przyjmie jako przywódca opozycji – czy będzie to lojalna cohabitation, czy, na przykład, powtórki z "Olina"? Oczywiście, wiele też zależeć będzie od tego, jak dalece zwycięski Tusk posłucha teraz wezwań do rozliczeń i radykalnej "dekaczyzacji".

W tych wyborach stało się coś przełomowego – ujawniła się nowa, duża grupa elektoratu, dotąd stojąca na uboczu polityki. Ujawniła się w sposób przykry dla PiS: wyborcy ci, młodzi, generalnie bardziej prorynkowi i proeuropejscy od tych, którzy dotychczas rozstrzygali wyborcze spory, stanęli masowo po stronie "wykształciuchów" Michnika i zmobilizowali się przeciwko rządom PiS. Ta grupa zachowa swe decydujące znaczenie. Dla przyszłości Polski zasadnicze znaczenie ma, jak swe dzisiejsze zaangażowanie ocenią oni za rok, dwa. Czy będą mieli poczucie dumy, że zmienili swój kraj na lepsze – czy rozczarowania, że dali się politykom i mediom użyć do załatwiania porachunków i że wygonili Lucyfera Belzebubem? Dla Kaczyńskiego najważniejsze jest teraz przekonać tych ludzi, że się w ocenie jego i jego rywala pomylili, dla Tuska – że wręcz przeciwnie.

Skomentuj nablog.rp.pl